
Poniedziałek: włączam telewizor - Euro. Wtorek: włączam radio - Euro. Środa: czytam gazetę - Euro. Czwartek: idę do sklepu - Euro. Piątek: boję się otworzyć konserwę... Ta parafraza starego dowcipu o Leninie dobrze oddaje atmosferę panującą w Polsce w ciągu ostatnich miesięcy, czyli przed rozpoczęciem się Mistrzostw Europy w piłce nożnej.
Gdyby dowcip nie obejmował tylko pięciu dni w tygodniu, można by jeszcze napisać o piłkarskich plakatach, imprezach z Euro jako głównym motywem, sztukach teatralnych (tak, są i takie!), czy też (z okazji niedzieli) liście Konferencji Episkopatu Polski na Euro 2012, rekolekcjach dla kibiców, czy (o zgrozo) różańcach z małych piłeczek futbolowych. Brrr.
W skrócie: Euro 2012 jest wszędzie. I to już od dawna - mimo, że pierwszy gwizdek rozlegnie się dopiero dziś. I, szczerze powiedziawszy, mam już tego dosyć. Nawet nie chodzi o to, że ze zwykłej rozrywki, jaką jest "haratanie w gałę" robi się sprawę niemal wagi państwowej, ani o to, że Polska, która ma gigantyczny deficyt budżetowy, której nie stać na wypłaty emerytur, tak, że na gwałt podnoszony jest wiek emerytalny, gdzie deficyt publiczny rośnie w oszałamiającym tempie, do organizacji imprezy dołoży kolosalne pieniądze, zgodnie z najgorszą tradycją "zastaw się, a postaw się". (Dla przypomnienia: mistrzostwa w zamożniejszej Austrii zorganizowano za dużo mniejsze pieniądze i choć UEFA narzekała, że jest za skromnie, przynajmniej podatnicy, z których nie wszyscy są pasjonatami piłki nożnej, nie musieli zbyt wiele do interesu dopłacać). Ale, jak już wspomniałam, nie o to chodzi. Chodzi o przesyt samym tematem Euro.
Nie jestem jakąś wielką entuzjastką futbolu. Mecze ligowe np. omijam szerokim łukiem, ale kiedy jest jakaś duża impreza w rodzaju Mistrzostw Świata lub Mistrzostw Europy z reguły część meczy oglądam, ba, oglądam z przyjemnością. Ale dziś poważnie zastanawiam się, czy o godzinie 18. zasiąść przed telewizorem, czy może lepiej iść na spacer. Powód: przesyt, zmęczenie materiału.
Zdaję sobie sprawę, że ci, którzy ostatni rok spędzili głównie za granicą nie będą raczej mieć tego problemu. Ale wśród osób, które miały (w tym przypadku) pecha przebywać ostatnio w Polsce, podobne odczucia ma całkiem sporo ludzi. Z tym, że w ostatecznym rozrachunku część z nich pewnie i tak mecze obejrzy, bo to w końcu będą prawdziwe mistrzostwa, a nie niekończące się gadanie o nich.
Przypomina mi się, swoją drogą, rok 2003 i okres przed referendum w sprawie przystąpienia Polski do UE. Na swoje szczęście czas ten spędziłam w Norwegii, w błogiej izolacji od nachalnej, prounijnej agitki w polskich mediach. Kiedy wróciłam do Polski tuż przed referendum, ilość obecnej w mediach propagandy sukcesu uderzyła mnie jak obuchem. Z tym, że trwało to wtedy tylko kilka dni. Rodzina i znajomi, karmieni tym od miesięcy, mieli dosłownie odruch wymiotny na słowa "Unia Europejska".
Teraz mogę sobie wyobrazić, co wtedy czuli, choć (podobno), propaganda sukcesu w związku z Mistrzostwami Europy nie jest aż tak straszna. Uff.
Ciekawe jest natomiast to, że mimo iż mistrzostwa odbędą się w Polsce, a własna murawa ponoć pomaga w wygrywaniu meczy, więcej niż zwykle osób wyraża opinię, że nasza drużyna brzydko mówiąc "da ciała" i nie wyjdzie z grupy. Nawet dziennikarze są jakby mniej optymistyczni, niż zazwyczaj. Pytanie, na ile wynika to z faktycznej oceny zdolności polskich piłkarzy, a na ile ze zmęczenia i rozczarowania sytuacją w kraju.
Obrazek z Gdańska z ostatnich dni: nowo otwarta droga dojazdowa do stadionu PGE Arena: korek na potęgę. Ale i tak jest dobrze w porównaniu z autostradami, które pan premier Tusk wizytował... z helikoptera. Są nieskończone, ale przejezdne (co może oznaczać np., że studzienki wystają ponad powierzchnię drogi itp, a zatem ciężko taką drogę w ogóle traktować jako autostradę). Minister infrastruktury Sławomir Nowak zapewnia w wywiadzie dla Frankfurter Allgemeine Zeitung, że"polskie drogi, koleje i lotniska są przygotowane na przyjazd kibiców na rozgrywki Euro 2012", a zaraz potem radzi "by kibice, którzy chcą dotrzeć do polskich miast na Euro 2012, w miarę możliwości wybierali transport lotniczy." Czysta komedia.
Ale są i milsze obrazki. Rozbawiony, rozgadany, wielojęzyczny tłum na ulicach i w środkach komunikacji publicznej (pociągi i tramwaje przynajmniej nie utkną w korkach...). Ubrany na pomarańczowo kibic Holandii w Tiarze Kibica (por. Tiara przydziału w filmach o Harrym Potterze) na każdym przystanku kolejowym naciska guzik, a pomarańczowy kapelusz z flagą Niderlandów kiwa się na jego głowie i śpiewa piosenkę na cześć holenderskiej drużyny. Nie można się nie uśmiechnąć. Przynajmniej przez chwilę.
Wyglądam za okno i liczę polskie flagi w oknach i na balkonach: jedna, dwie, trzecia to raczej część dekoracji okna na Boże Ciało, więc się nie liczy. Słabo. Przy okazji poprzednich mistrzostw balkony były dosłownie poobwieszane flagami. Gdzieś ktoś niemrawo gra na wuwuzeli. Poza tym - cisza.
Może zmieni się to za kilka godzin. Sądzę, że jedna rzecz będzie taka, jak zawsze: Kiedy Polska zdobywa gola na międzynarodowej imprezie, wrzask słychać na całym osiedlu. Nawet, jeśli ma się pozamykane drzwi i okna. Trzymam kciuki, żeby dziś go usłyszeć. Mimo wszystko :).
A wszystkim, którzy czują się zmęczeni przedmistrzostwową histerią, a także tym, których nie zraża sianie defetyzmu, chciałabym zadedykować następującą piosenkę (bardzo mocno zaangażowanych kibiców proszę o wyrozumiałość, a najlepiej o nieoglądanie tego materiału...):
To może Cię zainteresować
11-06-2012 14:46
0
-1
Zgłoś
11-06-2012 14:29
0
0
Zgłoś
10-06-2012 15:33
0
0
Zgłoś
09-06-2012 19:42
0
0
Zgłoś
09-06-2012 19:15
0
0
Zgłoś
09-06-2012 19:15
0
0
Zgłoś
09-06-2012 18:54
0
0
Zgłoś
09-06-2012 18:43
0
0
Zgłoś
09-06-2012 18:40
1
0
Zgłoś