9

Fot. stock.xchng |
Kiedy w marcu tego roku pojawi się pięciomilionowy mieszkaniec Norwegii, na jego powitanie będzie raczej należało pojechać na lotnisko Gardermoen, niż na oddział położniczy szpitala Ullevål.
Jest tak, ponieważ podczas gdy nadwyżka urodzeń nad zgonami wynosi 25 000 rocznie, roczna liczba imigrantów (netto) to mniej więcej dwa razy tyle. A to dopiero początek. Kryzys w Europie może spowodować masowy napływ imigrantów. Zarówno Stein Regaard z LO, jak i Związek przemysłowców norweskich trąbią o wielkim wzroście ekonomicznym w Norwegii i konieczności imigracji zarobkowej, a jednocześnie tego samego dnia pojawiają się sygnały o możliwych zwolnieniach zbiorowych w przemyśle. To ilustruje nam złożoność problemu.
Pozytywne strony zjawiska są oczywiste: Imigranci zarobkowi - jak sama nazwa wskazuje - zarabiają, a zatem pracują i dzięki temu gospodarka rozwija się, co przynosi dochody zarówno firmom, jak i państwu. Ale to są również wydatki: 50 000 imigrantów musi gdzieś zamieszkać, mieć drogi, transport publiczny, wodociągi i kanalizację, internet i telefon, szkoły i szpitale. Na to wszystko potrzeba pieniędzy z kasy państwowej lub gminnej. Samo Oslo powinno budować jedną salę szkolną tygodniowo, by uporać się z przyrostem liczby obywateli. A to wszystko nie tylko wymaga wydatków, lecz dodatkowo zwiększa zapotrzebowanie na pracowników. I to zapotrzebowanie może przewyższyć korzyści, polegające na zwiększenie się „mocy przerobowych" Norwegii z powodu napływu imigrantów imigracją. Jak powiedział kilka lat temu były szef banku centralnego, Svein Gjerdrem: "Imigranci, którzy osiedlają się tu na stałe, w równym stopniu przyczyniają się do wzrostu popytu na towary i usługi, jak do wzrostu produkcji."
Na dłuższą metę pytanie o to, czy imigracja jest w sensie ekonomicznym korzystna, czy nie, będzie pytaniem o uczestnictwo w życiu zawodowym i produktywność osób, które przyjeżdżają do Norwegii. Fala imigracji zarobkowej zaczęła się ledwie 10 lat temu. Wiemy bardzo mało o tym, jak Polacy, obywatele państw bałtyckich i inne osoby z krajów EOG na dłuższą metę przystosują się do życia w Norwegii.
Raport organizacji FAFO z 2010 roku na temat Polaków w Oslo pokazał, że 43% z nich nie pracowało, a spośród tych, którzy pracowali, wielu robiło to na czarno. Jeśli tak miałoby być również w przyszłości, imigracja z krajów EOG wcale nie będzie dla nas korzystna. Nacisk na czerpanie korzyści z systemu zabezpieczeń socjalnych będzie rósł, przy jednoczesnym wycofywaniu się coraz większej liczby migrantów z czynnego życia zawodowego. Debata o tym, czy powinniśmy wykorzystywać 3, czy 4% środków z funduszu naftowego może się wtedy szybko zdezaktualizować: sam napływ 50 000 nowych mieszkańców będzie wymagać wykorzystania 1% funduszu rocznie.
Ilu nas będzie? Centralny Urząd Statystyczny powiada, że 9 milionów w 2060 roku. Jest to najwyższa z dostępnych prognoz, jednak w ostatnich latach skądinąd zacny Centralny Urząd Statystyczny tradycyjnie nie doceniał imigrantów. Może zatem zdarzyć się tak, że nowonarodzony Norweg nr 5 mln nim skończy 50 lat doświadczy podwojenia się liczby ludności.
Jak będzie wyglądać to społeczeństwo przyszłości, nie wiemy. Jednak nie ma wątpliwości, że jednym z najważniejszych czynników mających na to wpływ będzie to, ile spośród tych 9 milionów osób przybędzie przez Gardermoen i jak poradzi sobie z pracą i nauką.
Źródło: Nettavisen
To może Cię zainteresować
02-03-2012 22:23
0
-1
Zgłoś
02-03-2012 22:08
0
-1
Zgłoś
02-03-2012 20:28
0
-1
Zgłoś
02-03-2012 20:25
0
-2
Zgłoś
02-03-2012 16:43
0
-1
Zgłoś