
„Oczekiwania co do raportu komisji 22. lipca były bardzo duże. Mimo to niewiele osób spodziewało się, że będzie on tak bezkompromisowy i szczery, że można go nazwać wręcz wyrokiem na osoby odpowiedzialne za bezpieczeństwo państwa i ochronę przed terroryzmem, jak również na bezpośrednich kierowników akcji policyjnej tamtego tragicznego dnia.
Nie owijając niczego w bawełnę, raport stwierdza, że zamachowi terrorystycznemu w dzielnicy rządowej można było zapobiec, a policja mogła wylądować na Utøyi już 26 minut wcześniej. Dla wielu osób były to minuty rozstrzygające o życiu lub śmierci.
Tragicznym efektem zaniedbań są ludzkie istnienia. Osoby, które, gdyby wszystko funkcjonowało jak należy, mogłyby żyć.
Zaskoczenia
Przewodnicząca komisji, Alexandra Bech Gjørv, była najbardziej zaskoczona tym, że najwyższe kierownictwo państwa nie przejęło się w ogóle zagrożeniem, które samo swojego czasu opisało. Groźba zamachu terrorystycznego w dzielnicy rządowej była na tyle realna, że już w 2004 roku sporządzono symulację wybuchu bomby w samochodzie pułapce!
Biuro premiera wiedziało o tym. Ministerstwo sprawiedliwości wiedziało. Podobnie jak ministerstwo innowacji. A 28. marca 2006 roku o zagrożeniu poinformowany został cały rząd. Mimo to dzielnica rządowa nie została zabezpieczona, nawet tymczasowo.
Stoltenberg musi odejść?
Wczoraj Jens Stoltenberg próbował się tłumaczyć, zwalając winę za brak zabezpieczenia na to, że przygotowanie ulicy Grubbegaten do zamknięcia zajmowało dużo czasu. W ten sposób usiłował pomniejszyć wymowę raportu, który jasno stwierdza, że absolutnie nic nie zostało zrobione w kwestii zabezpieczenia rządowego bloku do czasu, kiedy trwałe zamknięcie ulicy dla ruchu będzie mogło został przeprowadzone. Nie zamontowano nawet choćby najprostszych barierek, które mogłyby powstrzymać samochód z bombą od zaparkowania zaledwie parę centymetrów od ściany rządowego gmachu.
Przypomnijmy – wszystkiego tego nie zrobiono, mimo że już siedem lat temu pojawiły się ostrzeżenia przed właśnie takim scenariuszem zamachu, jaki został zrealizowany 22. lipca 2011 i pomimo tego, że właścicielem odnośnego terenu jest rząd, który mógł w związku z tym robić tam to, co chciał.
Wyjaśnienia komisji obnażają słabość całego aparatu rządowego, a przede wszystkim ujawniają zaskakująco duży rozziew pomiędzy słowami i czynami, ambicjami i wynikami. Raport na temat 22. lipca odmalował niezbyt pochlebny, łagodnie mówiąc, obraz ministrów i innych kluczowych osób w państwie, które otrzymywały informacje i dużo mówiły o zagrożeniu terrorystycznym, ale tak naprawdę nie brały tego zagrożenia na poważnie. Można powiedzieć, że na poziomie intelektualnym przyjmowały do wiadomości fakt istnienia ryzyka, ale brakowało im jakiegoś głębszego uświadomienia sobie, że to naprawdę może się stać. I dlatego w kwestiach bezpieczeństwa robiono niewiele.
Rozmyta odpowiedzialność
Oprócz tego panuje całkowity chaos, jak chodzi o ustalenie, kto miałby odpowiadać za wprowadzanie zmian w kwestii bezpieczeństwa.
Kancelaria premiera twierdzi, że odpowiedzialne jest ministerstwo innowacji (fornyingsdepartementet). Pracownicy rzeczonego ministerstwa są z kolei przekonani, że to kancelaria premiera ma pieczę nad projektami bezpieczeństwa. Natomiast ministerstwo sprawiedliwości (justisdepartamentet) opatrywało stanowczo zbyt wiele spraw klauzulą tajności i w związku z tym nie informowało dostatecznie często i wyraźnie o zagrożeniu terrorem. A, i było, podobnie jak ministerstwo innowacji, przekonane, że to kancelaria premiera powinna podjąć odpowiednie kroki w celu zapewnienia bezpieczeństwa.
W ten właśnie sposób kwestia odpowiedzialności uległa całkowitemu rozmyciu.
Nowa definicja odpowiedzialności?
Wczoraj premier Stoltenberg odmówił rozmowy o odpowiedzialności poszczególnych osób za zaniedbania w związku z 22. lipca. Z jednej strony to zrozumiałe – chciał, zarówno on, jak i reszta jego gabinetu, zapoznać się najpierw dogłębnie z treścią dokumentu. Również dziennikarze potrzebowali czasu – w końcu nie można ot tak, bez solidnych podstaw, zacząć domagać się, by poszczególni ministrowie, czy urzędnicy ustąpili ze stanowisk.
Ale potem premier odwrócił o 180% tradycyjne pojęcie odpowiedzialności. Zaczął mianowicie podkreślać, że wzięcie na siebie odpowiedzialności polega nie tym, by ustąpić ze stanowiska w uznaniu, że popełniło się błędy/odpowiada się za poważne zaniedbania, ale na tym... by zatroszczyć o to, by od teraz podjęto właściwe działania.
Interpretacja pojęcia odpowiedzialności, którą zaproponował premier jest niebezpieczna. Polega ona bowiem na tym, że odpowiedzialność można wziąć za coś, co jeszcze się nie wydarzyło, natomiast odpowiedzialność za wydarzenia realne, przeszłe, ulega wyzerowaniu [czy też, posługując się analogią do sytuacji Polski z okresu transformacji ustrojowej, zostaje oddzielona grubą kreską – przyp. red.]. Praktyczne konsekwencje przyjęcia takiej interpretacji oznaczają, że osoby, które spotkały się z najsilniejszą krytyką w związku ze swoimi zaniedbaniami itp., będą tymi samymi osobami, które mają zająć się wprowadzaniem ulepszeń.
Pytanie, na ile będą w tych swoich działaniach wiarygodne w świetle raportu, który zdaniem politologów ma taką wagę, że wystarczyłby do obalenia większości demokratycznych rządów na świecie.
Policja z przetrąconym kręgosłupem
Najbardziej ostro rozprawia się raport z policją. By posłużyć się dramatycznym określeniem: Raport komisji 22. lipca pozostawił norweską policję ze złamanym kręgosłupem.
Najwięcej błędów 22. lipca popełniono w godzinach popołudniowych, gdy ważyły się losy młodych ludzi na Utøyi. Komisja otwartym tekstem pisze o policjantach, którym zwyczajnie i po prostu zabrakło odwagi, by stawić czoło zagrożeniu reprezentowanemu przez Andersa Breivika. Jak czytamy w raporcie „zawiodła zdolność do ochrony ludzi na Utøyi.” Wiele istnień mogłoby zostać ocalonych, gdyby policja zadziałała tak, jak mogła – i jak powinna.
Ciężko o surowszy wyrok.
Brak poczucia winy
W świetle raportu co najmniej dziwnie brzmią słowa szefa policji, Øysteina Mælanda, który wciąż twierdzi, że wszyscy „zrobili co w ich mocy”. Komisja mówi coś wręcz przeciwnego, a raport dodatkowo demaskuje fakt, że policyjna komisja Sønderlanda i centralne figury z kierownictwa policji w wielu punktach starały się wprowadzić opinię publiczną w błąd, wiedzione chęcią chronienia policjantów, którzy wciąż zmagają się z wspomnieniami przeżyć z 22. lipca.
Fakt, że policja nie ma dość odwagi, by dokonać koniecznego rozliczenia z samą sobą, bardzo mocno podkopuje zaufanie do tej instytucji.
Kto nie zawiódł
Pośród całego morza krytyki zawartego w raporcie łatwo przeoczyć pozytywy. To, co według komisji zafunkcjonowało 22. lipca 2011 jak należy to: orędzie rządu do narodu, działania ochotników, służby zdrowia, a także działania policji, straży pożarnej i wojska w dzielnicy rządowej. Nie wszystko w analizie działań państwa i poszczególnych służb w dniu 22. lipca rysuje się zatem w ciemnych barwach.
Raport komisji to w pewnym sensie narodowa narracja, dzięki której Norwegia będzie mogła uporać się z traumą 22. lipca i iść dalej. W tym sensie można też powiedzieć, że i sama komisja zdała egzamin.”
Harald Stanghelle
(skróty, tytuł i część śródtytułów – redakcja portalu Moja Norwegia)
Źródło: Aftenposten

To może Cię zainteresować