
Zaczęło się od łososia i kurczaka serwowanych podczas poprzedniej kampanii wyborczej przez ówczesną przewodniczącą Partii Socjalistycznej Lewicy, Kristin Halvorsen, a skończyło na darmowych owocach dla uczniów szkół podstawowych i gimnazjów. Zanim finansowanie projektu zostało uwzględnione w dopłatach państwowych dla gmin, gminy wydały na owoce dla dzieci około 230 milionów koron.
Opozycja podaje to jako sztandarowy przykład ustalenia fałszywych priorytetów w szkolnictwie: Kiedy uczniom potrzebny był lepszy nauczyciel, gmina, zamiast go zatrudnić, wydała miliony na gruszki.
W ten sposób można przerzucać się zarzutami i pseudoargumentami w nieskończoność. Być może jednak już czas, by dyskusję o darmowych posiłkach w szkole puścić na nowe tory. Od kiedy program został wprowadzony, czyli od roku 2007, do budżetu państwa wpłynęły miliardy koron, dzięki czemu powinny znaleźć się środki na kształcenie nauczycieli bez konieczności odbierania dzieciom owoców od ust.
Zwłaszcza że od czasu wprowadzenia darmowych owoców, upublicznione zostały wyniki badań, pokazujące że złe żywienie wpływa negatywnie na wyniki w nauce i przyczynia się do rozwoju otyłości u dzieci i młodzieży.
Za to, by dzieci prawidłowo się odżywiały odpowiadają rodzice, ale to, że złe nawyki żywieniowe i za mała aktywność fizyczna rujnują edukację i kładą podwaliny pod przyszłe poważne kłopoty zdrowotne, to już problem ogólny.
Minister zdrowia, Jonas Gahr Støre opowiada się za tym, żeby gminy serwowały posiłki w szkołach i zachęca je do wypróbowywania różnych lokalnych rozwiązań. Minister jest też za tym, by posiłki te były współfinansowane przez rodziców.
Program "owoce w szkole" został nakazany gminom odgórnie, poprzez regulacje prawne, ale nie jest to najlepszy model. Gminy, które są właścicielami szkół, muszą same brać na siebie odpowiedzialność za ich funkcjonowanie - w różnych aspektach.
Propozycja Jonasa Gahra Støre wydaje się być konstruktywna i pragmatyczna. Minister wskazuje na istniejącą potrzebę, ale nie serwuje narodowego przepisu na to, jak ją zaspokoić, lecz zachęca gminy i szkoły do wypracowania odpowiadających im modeli i do wymiany doświadczeń.
Støre nie prezentuje też tak częstego, zwłaszcza na lewicy, politycznego zacietrzewienia w kwestii finansowania szkolnych posiłków, zauważając przytomnie, że skoro rodzice płacą za kanapki, które dzieci zabierają do szkoły, równie dobrze mogą zapłacić jakąś część ceny serwowanego w szkole jedzenia. Wygląda zatem na to, że w kwestii obiadów szkolnych pojawił się w końcu nowy sposób myślenia.
Najważniejszym zadaniem szkoły jest przekazywanie wiedzy, ale i prawidłowe odżywianie się odgrywa w tym pewną rolę.
Źródło: Dagens Næringsliv

To może Cię zainteresować