Austriak, Hiszpanka, Słowenka, Ukrainka i Gruzinka wchodzą w skórę Polaka.Przeczytaj opinie obcokrajowców mieszkających w Polsce.
Dała uśmiech biedaka
Stephan Koubowetz z Austrii, 25 lat
Nie chcę robić złej reklamy mojej ojczyźnie, ale u nas mówi się o was: złodzieje, ponuraki i brudasy. Zresztą jak o wszystkich imigrantach. Austria kiepsko znosi tak duży napływ innej kultury, głównie z Chorwacji, Turcji i Bułgarii. No i z Polski też. Z jednej strony niektórzy z nich nie chcą się zaadaptować do panujących w moim kraju warunków i to nas irytuje. A z drugiej większość Austriaków jest zamknięta w sobie i może dlatego tak nas to denerwuje. Bo kiepsko znosimy to, co nowe. Nawet, jeśli jest wartościowe.
To był impuls, że pomyślałem o Polsce. Wiem z historii, ile wasz kraj wycierpiał podczas i po II wojnie światowej, i musiałem się dowiedzieć, kim są teraz Polacy.
Polska nauczyła mnie, że sąsiad ma prawo być inny, a każdy z nas powinien tolerować jego odrębność. Pozwolić mu żyć, nawet jeśli zabiera jego miejsce pracy.
Pochodzę z bogatego kraju. To, co dla mnie było dotąd normą, w Polsce uchodzi za luksus. Tu ludzie potrafią przeżyć za równowartość kieszonkowego, jakie austriackie dzieci dostają od rodziców.
To spotkanie z polską biedą jest w moim życiu wielkim wydarzeniem i lekcją pokory. Ukończyłem studia techniczne, po których trafiłem od razu do koncernu zajmującego się produkcją elementów aluminiowych. Byłem menedżerem projektów i co roku musiałem zrealizować plan sprzedaży jednego z produktów. Szef stawiał limity. To była stresująca praca, nie dawała mi żadnej satysfakcji. Pracowałem po 10-12 godzin dziennie i nie wiedziałem po co. I pewnego dnia spotkałem Hiszpana, który pracował jako wolontariusz w ośrodku dla dzieci. Widziałem, jaką sprawia mu to radość. On wieczorem nie był zmęczony, chociaż biegał cały dzień. Postanowiłem spróbować. Nie chciałem pracować we własnym kraju, bo to byłoby za proste. Chciałem pojechać gdzieś, gdzie ludzie mają gorzej niż u nas.
Zaraz po przyjeździe do Polski rzucił mi się w oczy widok brudnych ulic i fruwających wszędzie foliowych torebek. Noc potęgowała jeszcze to wrażenie. Nie potrafiłem na początku zrozumieć, dlaczego ludzie nie dbają o porządek. To był dla mnie szok. Najchętniej sam chwyciłbym wtedy za miotłę i zaczął sprzątać. Teraz nie zwracam na to uwagi.
Na Grabówku (dzielnica Gdyni), gdzie pracuję, spotykam codziennie człowieka zbierającego puszki. Widocznie z tego żyje. Ubrany jest skromnie, codziennie tak samo. I codziennie widzę, że się uśmiecha. Pomyślałem, że jeśli on jest szczęśliwy, to ja tym bardziej mam powody do zadowolenia.
Widzę, że pomimo niedostatków nie tracicie ducha. Mniej znaczy czasem więcej. Dzieci, którymi opiekuję się w ośrodku, mają do dyspozycji przeważnie tylko kredki i farbki, ale to im wystarczy. Żeby tworzyć, nie trzeba mieć lalek Barbie.
Nauczyłem się w Polsce jeszcze jednego - słuchać ludzi. To trudne, ale warto. Bo czasem tylko to wystarczy, by poczuli się szczęśliwi.
Nie mam dzieci, ale gdyby któregoś dnia do mnie przyszły i powiedziały, że chcą żyć w Polsce, odpowiedziałbym: dlaczego nie? Mnie tu jest dobrze.
Stephan Koubowetz jest wolontariuszem Centrum Współpracy Młodzieży w Gdyni, pracuje z dziećmi w Ośrodku Profilaktyki Środowiskowej i Świetlicy Socjoterapeutycznej „Mrowisko”, nie mówi po polsku
Dała milczenie w autobusie
Fatima Jimenez Gomez z Hiszpanii, 30 lat
Polska dała mi nowe życie.
W Hiszpanii bardzo ciężko pracowałam. Czasem wpadałam w rozpacz, bo widziałam, że moi podopieczni po kuracji odwykowej wracają na ulicę. Nie potrafiłam zrozumieć, dlaczego odrzucają normalne życie i wybierają dno. Załamywałam się wtedy. Cała moja praca i wiara w to, że można pomóc człowiekowi, szła w diabły. Jednego dnia ktoś mówi ci, że chce mieć dom, a następnego odrzuca pomoc i ucieka.
Widząc, że się szarpię, kolega podsunął mi pod nos ofertę wyjazdu na EVS (Europejski Wolontariat). Stwierdziłam, że będzie to dla mnie nowe wyzwanie. I Polsce właśnie zawdzięczam, że odsapnęłam. Zyskałam tu inne spojrzenie na swoje życie i wreszcie zrozumiałam, kim jestem i co mogę rzeczywiście zrobić dla bliźniego.
Pracuję z ludźmi upośledzonymi w różnym stopniu - i fizycznie, i umysłowo. Pomocna Dłoń to ośrodek dla osób niepełnosprawnych, których opiekunowie albo zmarli, albo sami z powodu starości czy chorób wymagają opieki. Pomagam im się myć, ubierać, ćwiczę z nimi, wycieram nosy, organizuję czas.
Nauczyłam się, że dobro nie potrzebuje słów. A wcześniej bardzo dużo mówiłam, tłumaczyłam, opowiadałam. I nie skutkowało. Teraz często wystarczy, że moi podopieczni spojrzą, a już wiem, czego im potrzeba.
Dużo czasu upływa, zanim ktoś poklepie mnie po plecach. Uśmiechacie się, ale za tym nie idzie gest.
Polska sprawiła, że się wyciszyłam, doceniłam milczące autobusy i tramwaje. Tu wszystko jest stonowane. Budynki, pogoda, przyroda, a w związku z tym również ludzie. Ale cenię sobie to, bo gdy milczę, mam czas zastanowić się nad sobą.
Fatima Jimenez Gomez w Hiszpanii pracowała z osobami bezdomnymi oraz narkomanami na ulicach, w Polsce od 5 miesięcy jest wolontariuszką Stowarzyszenia Promocji Wolontariatu w ośrodku dla niepełnosprawnych fizycznie i umysłowo Pomocna Dłoń, po polsku zna parę słów
Dała opłatek z supermarketu
Maja Selan ze Słowenii, 30 lat
Gdy przyjechałam tu po raz pierwszy, miałam wrażenie, że jestem w Rumunii. Takie same budynki, tacy sami smutni ludzie, nawet mowa wydawała mi się podobna.
Myślę jednak, że wyróżnia was specyficzny, nigdzie indziej niespotykany duch wolontariacki. W Słowenii nie zauważyłam aż tylu ludzi chętnych do bezinteresownej pomocy.
Od początku pracuję przy projekcie "Wejdź w skórę uchodźcy", z którym do dziś jeździmy po polskich szkołach. Uczymy młodzież tolerancji wobec innych narodowości i ras. Myślę, że tego potrzebujecie. Szczególnie, że odkąd Polska jest w Unii Europejskiej, to i imigrantów z biedniejszych krajów jest u was coraz więcej. I dobrze, że robimy to my, obcokrajowcy, a nie polscy nauczyciele. Dzieciaki widzą, że nie taki diabeł straszny. Coraz więcej szkół zgłasza się do nas z prośbą o przyjazd i prezentację gry symulacyjnej.
Gra pozwala uczestnikom dowiedzieć się, co zmusza uchodźców do opuszczenia własnego kraju i z jakimi emocjami muszą się borykać, będąc tu bez rodziny. Zachęca też do zastanowienia się nad możliwościami rozwiązania problemów uchodźców. To głównie kłopoty z integracją z obcą kulturą i mieszkańcami Polski. Młodzież rozwija w sobie bardziej pozytywne podejście do imigrantów. Pozbywa się ksenofobii, którą nierzadko wpajają im rodzice.
Co mnie w Polakach dziwi, to luźne podejście do wiary, choć zarzekacie się, że jesteście stuprocentowymi katolikami.
Rzadko widzę zastosowanie 10 przykazań. Opłatek z jednej strony jest dla was czymś świętym, a można go kupić w supermarkecie. Potem idziecie go poświęcić do kościoła. Takie koło.
Albo idziesz do jednego sklepu, pani mało nie wyjdzie z siebie, żeby ci dogodzić. Pójdziesz do następnego, to zderzysz się z opryskliwością. Przez te przeskoki nastrojów, nigdy nie wiem, co mi się tu przytrafi. Mogę wyjść z domu w świetnym humorze, a za pięć minut ktoś mi go zepsuje. Przez pierwsze miesiące miałam ochotę mówić wszystkim: żyj i pozwól żyć innym.
Polska nauczyła mnie prawdziwej, szczerej otwartości - każdy jest inny i powinnam być przygotowana na wszelkie możliwe scenariusze zachowań. Już nawet potrafię się z tego śmiać.
Maja Selan pochodzi z Lublany, studiowała pedagogikę socjalną, od 15 miesięcy jest wolontariuszką Fundacji im. Roberta Schumanna, świetnie mówi po polsku
Dała mi spojrzenie z góry
Hrystia Pavlutska z Ukrainy, lat 21
Jadąc do Polski, sądziłam, że tu jest idealnie.
Myślałam sobie: Polska, wow, wielki świat. Wielu moich rodaków przyjeżdża do was do pracy i zawsze wracają z superlatywami na ustach. Stwierdziłam, że też chcę zobaczyć ten raj, który jest zaledwie kilkaset kilometrów od mojego podwórka.
Wzięłam roczną dziekankę i jestem. Wiedziałam, że patrzycie na nas jak na biedniejszego sąsiada, ale nigdy się taka nie czułam.
Jeździmy po polskich szkołach. Opowiadamy dzieciom o naszych ludziach, obyczajach, historii. Staramy się przełamywać wasze myślenie, które krąży nawet w dowcipach o głupim Rusku. Bo dla wielu z was jesteśmy Rosjanami.
Na wyjazdach mieszkamy gościnnie u nauczycieli. Zauważyłam, że zachodnia Polska dużo mniej wie o Ukrainie niż wschodnia. Spotykam się też ze stwierdzeniem, które na początku strasznie mnie irytowało. Gdy ludzie słyszą, że jestem ze Lwowa, to oddychają z ulgą i mówią, że to przecież polskie miasto, więc i ja jestem Polką. Pytam wówczas, jak zareagowaliby na słowa Niemca, gdyby powiedział, że Wrocław to miasto niemieckie, więc i oni są Niemcami?
Próbowałam tłumaczyć, że np. Bohdan Chmielnicki był dla Polaków zdrajcą, ale dla Ukraińców zawsze będzie bohaterem. I żeby ich to nie oburzało. Poprzez te wszystkie rozmowy zobaczyłam siebie - Ukrainkę - waszymi oczami. Zrozumiałam, że mogę być dumna z mojego narodu.
Staram się pokazywać najmłodszym Polakom, że Ukraińcy są równie normalni - bądź nienormalni - jak oni. Od dwóch lat wspólnie ze znajomymi organizuję na przejściu granicznym Dołhobyczów-Uhrynów koncert "Europejski Most - Granica 803" (od numeru słupka granicznego). Występują tam po trzy zespoły z Ukrainy i z Polski. W niczym wam nie ustępujemy, bo młodzież na koncertach bawi się wszędzie tak samo.
Pobyt w Polsce nauczył mnie innego patrzenia na własny kraj. Zrozumiałam go. Ukraina podzielona jest umownie na dwie części. Wschodnia, gdzie króluje przemysł wydobywczy, uważa nas, czyli część zachodnią, za leniuchów. Według nich tylko siedzimy w kawiarniach i kopcimy fajki. My z kolei uważamy ich za nieco zacofanych.
To podobnie jak u was. Też macie nonszalancki stosunek do mieszkańców wschodu i śmiejecie się z ich akcentu. I dopiero w Polsce zauważyłam, że sama nie jestem lepsza. Patrzę z góry na tych, którzy mają mniej szczęścia w życiu niż ja, a przecież mogłabym być na ich miejscu.
Hrystia Pavlutska od września 2008 jest wolontariuszką Fundacji im. Roberta Schumanna, studentka lingwistyki stosowanej, jeździ po Polsce z programem „Zaproś wolontariusza do szkoły”, mówi po polsku
Dała mi apetyt na dzieci
Gvantsa Grigalashvili z Gruzji, 20 lat
Chciałam przyjechać do kraju, którego kultura jest choćby trochę podobna do mojej. Zachodnia Europa to byłby dla mnie zbyt duży skok. O Afryce w ogóle nie pomyślałam. Za gorąco i zbyt wielkie różnice kulturowe. A Polska wydawała mi się tak podobna do Gruzji. Ciepli ludzie, pomocni. "Tacy rodzinni", myślałam.
I nagle zaskoczenie, bo zauważyłam, że młodzi ludzie chcą się jak najszybciej uwolnić od rodziców. Nie chcą czerpać z ich doświadczeń. Nie chcą słuchać. A i rodzice czasem nawet nie wiedzą, że syn mieszka z jakąś dziewczyną.
Ta obserwacja uświadomiła mi, jak ważna jest dla mnie gruzińska kultura. Jesteśmy bardzo rodzinnym narodem, mocno przywiązanym do tradycji. Nierozerwalnie. Dziewczyny w moim wieku, a nawet 16-letnie, często są już mężatkami i nikogo to nie dziwi. Tu byłoby to szokiem, bo widzę, że nastolatki w ciąży wzbudzają oburzenie.
A ja zrozumiałam w Polsce, że też tak chcę. Że na pewno chcę założyć rodzinę, urodzić dużo dzieci, polegać na mężu. Bo u nas kobieta może być zależna od mężczyzny, ale jednocześnie z satysfakcją pracuje. Wielopokoleniowe rodziny żyją pod jednym dachem i nie do pomyślenia jest, by dzieci wyprowadzały się bez potrzeby. A w Polsce każde małżeństwo chce mieć własny dom i opuszcza rodziców najszybciej, jak się da. Polskie dziewczyny chcą mieć dzieci coraz później. Wy macie najczęściej jedno lub dwoje dzieci. U nas o takich rodzinach mówi się, że są biedne.
W Polsce zrozumiałam, jak wielką wartość stanowi dla mnie bycie Gruzinką. Gruzja to nie tylko miejsce na mapie, w którym się urodziłam, ale mój punkt odniesienia do wszystkiego. Z takim sąsiadem jak Rosja potrafimy zachować swoją niezależność i nie pozwalamy na ingerencję w nasze sprawy.
Lubię Polskę, mam tu już wielu znajomych, ale trudno byłoby mi tu żyć.
Gvantsa Grigalashvili - studentka stosunków międzynarodowych, wolontariuszka Centrum Współpracy Młodzieży w Gdyni, mówi trochę po polsku, ale woli rozmowę po angielsku
W Polsce pracuje ok. 360 zagranicznych wolontariuszy.
Mamy 70 organizacji pozarządowych, które ich goszczą. W zależności od projektu pracują od dwóch miesięcy do roku, z możliwością przedłużenia. Najwięcej wolontariuszy jest w domach spokojnej starości, ośrodkach opieki społecznej, opiekując się niepełnosprawnymi, głuchoniemymi, organizując wolny czas dzieciom z uboższych rodzin. Organizacja, dla której pracuje wolontariusz, zapewnia mu mieszkanie oraz opiekę medyczną.
Zrodlo.Gazeta Wyborcza :Tekst Iza Klementowska, Zdjęcia Michał Mutor
To może Cię zainteresować
19-12-2013 22:12
1
0
Zgłoś
16-03-2009 23:02
0
0
Zgłoś
16-03-2009 22:57
0
-1
Zgłoś
12-03-2009 10:21
1
0
Zgłoś
11-03-2009 22:55
1
0
Zgłoś
11-03-2009 17:01
2
0
Zgłoś