Strona korzysta z plików cookies

w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Prywatności. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce.

Przejdź do serwisu

  • Oslo, Oslo, Norwegia
  • Bergen, Vestland, Norwegia
  • Jessheim, Akershus, Norwegia
  • Stavanger, Rogaland, Norwegia
  • Kristiansand, Agder, Norwegia
  • Ålesund, Møre og Romsdal, Norwegia
  • Trondheim, Trøndelag, Norwegia
  • Brønnøysund, Nordland, Norwegia
  • Mo i Rana, Nordland, Norwegia
  • Bodø, Nordland, Norwegia
  • Sandnes, Rogaland, Norwegia
  • Fredrikstad, Østfold, Norwegia
  • Drammen, Buskerud, Norwegia

1 NOK

Czytanie książki o godzinie 1.30 w nocy, bez dodatkowego oświetlenia nie stanowi w Karasjok żadnego problemu. Miasto się wyciszyło, teoretycznie panowała atmosfera "nocy", ale słonce oświetlało szczyty gór po drugiej stronie doliny. Dzieci zasnęły przed sama północą, dorośli spędzili jeszcze dwie godziny przy ognisku w zbudowanym dla turystów namiocie Lapończyków, zwanym lavvo.

Mieszkańcy Finnmark sa przyzwyczajeni do dnia i nocy polarnej, na nas taka ilość światła w nocy ma niesamowity wpływ.

Karasjok to nazwa zarówno miasteczka, jak i drugiej pod względem wielkości gminy w Norwegii. Jej powierzchnia stanowi 5 464 km2, podczas gdy ilość mieszkańców wynosi zaledwie… niecałe 3 tysiące! (dla porównania: gmina Bærum ma powierzchnie 191,3 km2 i 109 700 mieszkańców).

Rano przywitała nas wspaniała pogoda, ponad 20 stopni. Jak więc wierzyć statystykom, które mowią, że to właśnie Karasjok pobił rekord najniższej temperatury, jaka kiedykolwiek zostala zmierzona w Norwegii: -51,4 st C, zanotowanej 1 stycznia 1886 roku…

Do południa odwiedziliśmy budynek słynnego Sametinget, czyli parlamentu Samów (Laponczyków) i zajrzeliśmy do Samisk kunstnersenter, centrum kultury Samów.

 

p1020423.jpg

 

 

We wczesnych godzinach popołudniowych ruszyliśmy w stronę Nordkapp, do którego zostało nam ok. 270 km.

Droga przez Finnmarksvidda jest przeżyciem samym w sobie. Takie krajobrazy trzeba zobaczyć i przeżyć, trudno je opisać. To nic, że w ciągu godziny temperatura spadła o 10 stopni, a wiatr hulał jak szalony. Powietrze pachniało nieskażoną naturą, zniknęły wysokie drzewa, a pojawiły się karłowate brzozy, krzewy jagód, mchy i porosty.

 

finnmarsvidda.jpg

 

 

Po obfitym obiedzie w przydrożnym zajeździe, bez problemów pokonaliśmy długi podwodny tunel, łączący stały ląd z Magerøya, po czym dojechaliśmy do Skarsvåg: najdalej na północ wysuniętej miejscowości (wioski rybackiej), liczącej 60 mieszkańców, ze szkolą, basenem, kempingiem, motelem i sklepem z pamiątkami, ale bez stacji benzynowej i sklepu spożywczego…

suszone_ryby_wzdluz_drogi_w_finnmark.jpg

Tam w ciągu kilku minut ulokowaliśmy się w mini-motelu, wyciągnęliśmy z bagaży polary, kurtki i ciepłe spodnie, po czym wspięliśmy się ostatnie 12 km, serpentynami w górę na Koniec Europy - Nordkapp.


Nic dziwnego, ze miejsce to od wielu lat przyciąga uczonych, podróżników i poetów. Gdyby nie dzieci, które były w ciągłym ruchu i żądne wrażeń chciały zobaczyć dosłownie wszystko na raz, mogłabym usiąść na szczycie skały i patrzeć w fale, rozbijające się o imponujące, wysokie na ponad trzysta metrów skały, błękitne niebo, z szybko przesuwającymi się chmurami, ptaki i słońce, które nie miało najmniejszego zamiaru schować się z horyzontem… Takiego spokoju było mi dane może pięć minut, ale cóż, to są uroki rodzinnych wakacji, a dzieci i tak mężnie znoszą calą podroż, więc nie ma podstaw, aby narzekać.

nordkapp.jpg

 

Po obejrzeniu filmu o czterech porach roku na Nordkapp, cała trójka jednogłośnie stwierdziła: musimy tutaj przyjechać zimą, aby obejrzeć zorzę polarną. Wszystko przed nami. Jak na razie mamy dzień polarny, do nocy polarnej jeszcze pół roku… Szybciutko wróciliśmy do motelu, zjedliśmy obfitą kolację, tak aby wystarczyła nam na kilka godzin, po czym o 23.30... ruszyliśmy ponownie na Nordkapp, aby tym razem obejrzeć najprawdziwszy dzień polarny, ze słońcem wysoko nad horyzontem, pomimo nocy.

Tym razem zobaczyliśmy tam setki spragnionych tego samego co my turystów, większość z nich w … okularach przeciwsłonecznych, mimo nocnych (?) godzin. Mieliśmy szczęście: słońce świeciło miedzy chmurami, aby po godzinie schować się na dobre, gdyż nastąpiła zmiana pogody.

To było, przyznam, coś niesamowitego: pierwsza w nocy, blask słońca, a jednocześnie bardzo zimno (temperatura spadła wieczorem do 9 stopni!), podekscytowani turyści, światło, którego nasz organizm zupełnie nie może zrozumieć, krążące nad skalami ptaki (nigdy nie śpią??), statki w oddali… Mój najstarszy syn podsumował to logicznie: "coś mi się tu nie zgadza; czuje się taki zmęczony, ale jak tu spać, kiedy świeci słonce?".

O maluchach nie wspomnę… od kiwania się głowy w samochodzie, kiedy zasypiały, do euforii, że nie muszą się kłaść spać, a zamiast tego mogą zjeść gofry o 1.30 w nocy (nawiasem mówiąc, były to najdroższe gofry na świecie, bez wątpliwości, ale przecież raz się żyje!), do błagalnego: "mamo, czy możemy się już położyć?"… kiedy naprawdę zmęczeni wróciliśmy o godzinie drugiej do motelu.

Po drugiej stronie ulicy ktoś szedł na spacer, jakieś dziecko skakało na trampolinie, ktoś inny grał na gitarze, a w ogródku obok palono ognisko, ale my się poddaliśmy i podobnie jak renifery z oknem, położyliśmy się absolutnie wykończeni spać. Nie bacząc na już podnoszące się na nowy dzień słońce, zasnęliśmy na kilka godzin.

Reklama
Gość
Wyślij


Reklama
Facebook Messenger YouTube Instagram TikTok