Aktualności
Jak w Gdańsku pijanego Norwega ratowano
32

Turyści z Norwegii tłumnie przyjeżdżają do Gdańska. fot. fotolia.com - royalty free
Przyjeżdża karetka – sanitariusze i lekarz ratunkowy. Sprawiają wrażenie, że niechętnie będą Norwegom pomagać. Może za często ci młodzi tu na picie przylatują, a może po prostu nie lubią wymiocin i tego, że ci krzyczą, płaczą, i mówią po angielsku?
Na Długiej w Gdańsku turystów prawie zawsze pełno, chociaż prawdziwe tłumy w zdarzają się raczej latem albo w Sylwestra. Stare miasto, Neptun i Motława to dobre miejsca na zdjęcia, piwo i imprezę. I choć gdańska starówka to nie imprezowy Sopot, ale i tu kluby bywają wypełnione po brzegi.
W jeden z klubów trwa popularne karaoke. To już nie te czasy, kiedy ludzi trzeba było na scenę wypychać, bo tak się wstydzili – teraz nawet na teksty nie patrzą, śpiewają z pamięci. Dziś wieczór większość to studenci z pobliskiej Akademii Muzycznej, pełna profeska. Tym, którzy stoją na fajce pod pubem, jest pewnie obojętnie, co to za muzyka. Wszędzie praktycznie sami studenci – czwartek znaczy „wjazd” za darmo i piwo za 6 złotych.
Jeszcze sporo przed północą słychać jakąś obcą piosenkę, która brzmi trochę jak po czesku albo szwedzku... To norweski. Śpiewa z piętnaście osób, turyści z Norwegii. Bilet do Gdańska kosztował ich taniej niż para fajnych jeansów, a sam lot trwał mniej więcej tyle, ile podróż z Gdańska do Wejherowa. Przedłużony weekend w Trójmieście to dla Norwegów uderzający do głowy miks morza, piwa i dyskotek.
Tak też było tym razem. On wypił trochę za dużo i pokłócił się z dziewczyną. Potem wyszedł z klubu i poślizgnął się na lodzie, upadł na głowę i zaczął wymiotować. „Mój chłopak ma trudny charakter”, tłumaczy dziewczyna i początkowo nie chce karetki. Po prostu wypili trochę za dużo, a znajomi i tak zaraz przyjdą i pomogą.
Ale mimo, że ciągle ktoś stoi na zewnątrz przed pubem, nikt nie podbiega do chłopaka leżącego na chodniku i próbującej mu pomóc dziewczyny. Decyduję się zadzwonić po karetkę. W ambulansie jest dwóch sanitariuszy i lekarz ratunkowy. Sprawiają wrażenie, że niechętnie będą Norwegom pomagać. Może za często ci młodzi tu na picie przylatują, a może po prostu ratownicy mają dość wzywania do pijanych, którzy mówią po angielsku?
W każdym razie ratownicy o niczym nie informują ani mnie, ani dziewczyny, ani jej chłopaka. On już leży w karetce, blady i nieprzytomny, ale nie wiadomo dokąd go zabierają. W końcu jest informacja: szpital wojewódzki, najpierw będzie płukanie żołądka. „Dla was płatne”, mówi ratownik po polsku. Zamykają drzwi, nie pozwalają dziewczynie wsiąść do karetki.
Dla całej grupy Norwegów impreza dobiegła końca. Rozmowa z ratownikami idzie im bardzo opornie, pytają więc przechodniów: „Czy to u was normalne, że nikomu nie pozwalają towarzyszyć w karetce? Nic nam nie mówią i są strasznie niemili”, żalą się. Nie wiadomo, co na to odpowiedzieć.
Czy to, że nasze pogotowie nie ma zdrowia, czasu ani pieniędzy na zajmowanie się „nadzianymi pijanymi Norwegami na weekendowej wycieczce”? Bo na to wygląda.
W jeden z klubów trwa popularne karaoke. To już nie te czasy, kiedy ludzi trzeba było na scenę wypychać, bo tak się wstydzili – teraz nawet na teksty nie patrzą, śpiewają z pamięci. Dziś wieczór większość to studenci z pobliskiej Akademii Muzycznej, pełna profeska. Tym, którzy stoją na fajce pod pubem, jest pewnie obojętnie, co to za muzyka. Wszędzie praktycznie sami studenci – czwartek znaczy „wjazd” za darmo i piwo za 6 złotych.
Jeszcze sporo przed północą słychać jakąś obcą piosenkę, która brzmi trochę jak po czesku albo szwedzku... To norweski. Śpiewa z piętnaście osób, turyści z Norwegii. Bilet do Gdańska kosztował ich taniej niż para fajnych jeansów, a sam lot trwał mniej więcej tyle, ile podróż z Gdańska do Wejherowa. Przedłużony weekend w Trójmieście to dla Norwegów uderzający do głowy miks morza, piwa i dyskotek.
Tak też było tym razem. On wypił trochę za dużo i pokłócił się z dziewczyną. Potem wyszedł z klubu i poślizgnął się na lodzie, upadł na głowę i zaczął wymiotować. „Mój chłopak ma trudny charakter”, tłumaczy dziewczyna i początkowo nie chce karetki. Po prostu wypili trochę za dużo, a znajomi i tak zaraz przyjdą i pomogą.
Ale mimo, że ciągle ktoś stoi na zewnątrz przed pubem, nikt nie podbiega do chłopaka leżącego na chodniku i próbującej mu pomóc dziewczyny. Decyduję się zadzwonić po karetkę. W ambulansie jest dwóch sanitariuszy i lekarz ratunkowy. Sprawiają wrażenie, że niechętnie będą Norwegom pomagać. Może za często ci młodzi tu na picie przylatują, a może po prostu ratownicy mają dość wzywania do pijanych, którzy mówią po angielsku?
W każdym razie ratownicy o niczym nie informują ani mnie, ani dziewczyny, ani jej chłopaka. On już leży w karetce, blady i nieprzytomny, ale nie wiadomo dokąd go zabierają. W końcu jest informacja: szpital wojewódzki, najpierw będzie płukanie żołądka. „Dla was płatne”, mówi ratownik po polsku. Zamykają drzwi, nie pozwalają dziewczynie wsiąść do karetki.
Dla całej grupy Norwegów impreza dobiegła końca. Rozmowa z ratownikami idzie im bardzo opornie, pytają więc przechodniów: „Czy to u was normalne, że nikomu nie pozwalają towarzyszyć w karetce? Nic nam nie mówią i są strasznie niemili”, żalą się. Nie wiadomo, co na to odpowiedzieć.
Czy to, że nasze pogotowie nie ma zdrowia, czasu ani pieniędzy na zajmowanie się „nadzianymi pijanymi Norwegami na weekendowej wycieczce”? Bo na to wygląda.
Reklama
To może Cię zainteresować
2
02-06-2017 22:14
0
0
Zgłoś
17-06-2016 00:32
1
0
Zgłoś
24-02-2016 11:01
4
0
Zgłoś
24-02-2016 08:39
12
0
Zgłoś
24-02-2016 08:28
0
-2
Zgłoś
23-02-2016 18:01
14
0
Zgłoś
23-02-2016 03:41
3
0
Zgłoś
22-02-2016 19:15
8
0
Zgłoś
22-02-2016 18:37
0
0
Zgłoś