Parę słów na tema służby zdrowia w Norwegii:
Miesiąc temu przed wyjazdem na wakacje mój prawie siedmioletni syn miał mały wypadek w szkole. Zderzył się z kolegą biegnąc boso. Wrócił z siną stopą, opuchniętymi palcami w tym jednym bardziej, a był do tego skrzywiony. Wysłałam męża do lekarza, bo czułam, że jest złamany. Nasza ukraińska lekarka nie mogła ich przyjąć, więc wzięła i lekarka Norweska. Popatrzyła, głową pokiwała i stwierdziła, że tylko potłuczenie. Nasza lekarka, gdy skończyła badać innego pacjenta chciała przebadać syna dodatkowo, ale Norweżka się nie zgodziła, bo jej zdaniem zrobiła to co potrzeba. Małemu większość bóli przeszła po paru dniach, pojechaliśmy na wakacje i prawie zapomnieliśmy o sprawie. Przed powrotem do Norwegii patrzę na ten palec, dotykam, widzę, że większy i krzywy. Mały mówi, że dalej boli, ale nie skarżył się przez wakacje, bo większość czasu chodził w sandałach lub bez butów, bo tak lubi. Wzięliśmy go na rentgen w Polsce, a tu się okazało, że palec złamany w 3 miejscach zrósł się w złej pozycji... Można nam rodzicom zarzucić zaniedbanie, ale niekompetencja lekarki, która palca nie zbadała, nie prześwietliła jest straszna. Przecież wiedziałam, że jest złamany... Czekamy teraz na naszą lekarkę i będziemy dochodzić swoich praw, bo mały w piłkę nożną już nie pogra...
Ta sama lekarka wysłała mnie kiedyś do domu z Paracetem, gdy pojawiłam się dwójką gorączkujących dzieci obsypanych na czerwono. Jedno miało tylko 6 mies. Nawet nie próbowała zdiagnozować, bo powiedziała, że ona nie wie, co to są te czerwone kropki...
Postanowiłam odtąd być bardziej konkretna i żądać od lekarza odpowiednich badań, gdy in intuicja mi podpowiada, że ich potrzeba. Na moją ukraińską lekarkę nie narzekam, bo jest taka, jak lekarze polscy.