Wśród celów, do których będzie dążyło Ministerstwo Sprawiedliwości, znalazło się wprowadzenia obowiązku wyliczenia przez właścicieli wszelkich mankamentów, jakie posiada mieszkanie, żeby wiedział o nich zawczasu potencjalny nabywca.
MN
Władze chcą uczynić sprzedaż i zakup mieszkania w Norwegii bezpieczniejszymi, m.in. dzięki wprowadzeniu zakazu stosowania zastrzeżenia o nabywaniu mieszkania w stanie „jakim jest”. Minister Sprawiedliwości Tor Mikkel Wara przedstawił już propozycje zmian Ustawy o gospodarce nieruchomościami, których oficjalna wersja będzie gotowa jesienią.
Nowelizacja ma ukrócić sytuacje, w których właściciel mieszkania czy domu – zasłaniając się zapisem w umowie, że nabywca „bierze to, co widzi” – sprzedaje nieruchomość z wadami lub nawet… niewysprzątane. Każdego roku bowiem w kraju fiordów odnotowuje się tysiące przypadków bojów toczonych na drodze sądowej między stronami niezadowolonymi z transakcji. Niektóre z nich kończą się rachunkami opiewającymi na setki tysięcy koron.
Gra w otwarte karty
Wśród celów, do których będzie dążyło Ministerstwo Sprawiedliwości, znalazło się wprowadzenie obowiązku wyliczenia przez właścicieli wszelkich mankamentów, jakie posiada mieszkanie, żeby wiedział o nich zawczasu potencjalny nabywca. Władze zastrzegają jednocześnie, że nie będą stać tylko po stronie kupujących.
W propozycji zmian w ustawie uwzględnią bowiem również zapis o „granicy szczegółów”. Ona z kolei, w zależności od np. wieku czy stanu wizualnego domu, ma powstrzymać nabywców przed przesadnym doszukiwaniem się usterek, ponieważ każdy musi się liczyć z tym, że nieruchomość z rynku wtórnego nie będzie idealna.
Skąd pomysł ministerstwa? Rokrocznie w Norwegii głównie nabywcy nieruchomości po zakupie mieszkania czy domu domagają się rekompensaty z tytułu pojawienia się wady zatajonej przez właściciela czy obniżki ceny w związku z mankamentem, którego nie zauważyli przy wstępnych oględzinach. Często tego typu konflikty kończą się w sądzie i oznaczają dodatkowe koszty za procesy i usługi prawników.
Wplatając w umowę stwierdzenie, że kupujący decyduje się na mieszkanie w jego faktycznym stanie, sprzedawcy często próbują uniknąć konsekwencji odkrycia przez nowego właściciela niewidocznych na pierwszy rzut oka „detali” w postaci chociażby przeciekającego dachu lub łazienki pozbawionej hydroizolacji.
Sprzątanie na bogato
Nieuczciwość wobec kontrahenta czy bagatelizowanie fundamentalnych kwestii, jak czystość domu, może słono kosztować. Na początku czerwca przekonał się o tym właściciel, który po sprzedaży mieszkania z zaniedbanymi podłogami stał się lżejszy o prawie 350 tysięcy koron. Szczęśliwym nabywcom posiadłości w regionie Vest-Telemark zrzedły miny, kiedy odkryli, że w świeżo odebranej posiadłości stąpają po zszarzałej, lepkiej powierzchni. Parze udało się dogadać ze sprzedawcą na rekompensatę w wysokości 9 tys. koron, jednak nie był to koniec perypetii obu stron.
Jak się okazało, podłogi nie były brudne, tylko umyte w niewłaściwy sposób i zniszczone. Poprzedni właściciel przed oddaniem domu wyszorował je bowiem przy użyciu czystego mydła i… nawet ich nie spłukał. Ocena fachowców wskazywała na jedno: parkiety trzeba było wymienić, więc nabywcy postanowili dochodzić swoich racji w sądzie.
Ostatecznie sprzedawca usłyszał nakaz pokrycia kosztów wymiany podłóg, a ten rachunek w połączeniu z opłatą za usługi adwokatów i sam proces sądowy wyniósł w sumie ponad 348 tysięcy koron.
22-06-2018 14:44
21-06-2018 19:24
0
0
Zgłoś