Therese Johaug od razu po dyskwalifikacji zanotowała sukcesy w biegach.
wikimedia.org/ fot. Oskar Karlin/ CC BY-SA 2.0
Po półtorarocznej przerwie trzykrotna laureatka olimpijska i zdobywczyni 11 medali MŚ Therese Johaug wróciła na narciarskie trasy w błyskotliwym stylu. 30-letnia Norweżka, zdyskwalifikowana na 18 miesięcy za stosowanie dopingu, triumfowała w inaugurującym sezon zimowy konkursie Pucharu Świata.
Jak przyznała w wywiadach dla norweskich mediów, zdziwił ją brak nazwiska Justyny Kowalczyk na listach startowych, a to właśnie m.in. z zasłużoną polską sportsmenką chciałaby się w najbliższym czasie pościgać. Problem w tym, że jej rywalka zakończyła karierę, o czym Johaug nie wiedziała.
Samotne treningi się opłaciły
Therese Johaug ominęła dwa sezony, ponieważ została zawieszona w październiku 2016 roku z powodu stosowania maści z niedozwoloną substancją, sterydem clostebolem. Początkowo biegaczce wyznaczono karę 13 miesięcy, jednak po interwencji Międzynarodowej Federacji Narciarskiej (FIS) wyrok został przedłużony do 1,5 roku. Dyskwalifikacja pokrzyżowała jej plany uczestnictwa m.in. w mistrzostwach świata w Lahti (2017) i olimpiadzie w Pjongczang.
Wreszcie po wielu samotnych treningach miała okazję się wykazać: najpierw 16 listopada w Beitostølen i tydzień później w fińskim Kuusamo, w pierwszych zawodach tegorocznego PŚ w biegach narciarskich. 10 kilometrów techniką klasyczną pokonała w znakomitym stylu i wygrała z miażdżącą przewagą nad Szwedkami Charlotte Kallą i Ebbą Andersson.
Niby nie biega, ale wygrywa
A jednak dalej coś norweskiej następczyni narciarskiego tronu nie grało. Chodziło o postać, której w inauguracyjnych szrankach najbardziej się obawiała – Justynę Kowalczyk. Właśnie jej nazwisko wymieniła w rozmowie z prasą na temat wymarzonego towarzystwa w przyszłych wyścigach, a potem… musiała się ze swojego pomysłu tłumaczyć.
Wszystko dlatego, że Polka 23 marca br. oznajmiła koniec swojego udziału w pucharowych turniejach, ale 30-letniej gwieździe znad fiordów najwyraźniej ta informacja umknęła. Trudno się dziwić, skoro obydwie panie nie rozmawiały ze sobą od czasu ostatniej rywalizacji wiosną 2016 roku, a Polka wodzi rywalki i prasę za nos, startując w wybranych zawodach mimo zadeklarowanej „emerytury” i – o, zgrozo – wciąż imponując dyspozycją.
Therese Johaug nie dość, że zasugerowała się listopadowymi sukcesami Kowalczyk z Finlandii, to jeszcze w czasie zawieszenia była wystarczająco pochłonięta swoimi sprawami, żeby uświadomić o pewnych zmianach w branży musieli ją dziennikarze. Norweżka podejrzewa jednak, że jej polska konkurentka może nie wytrzymać bez odpowiedniego poziomu adrenaliny i ostatecznie skusić się na start w PŚ.
Woli pozostać najszybszą trenerką świata
Małgorzata Ziemba, rzeczniczka Justyny Kowalczyk, sprostowała niejasności na łamach Dagbladet, informując, że polska zawodniczka udziela się już głównie jako asystentka trenera Aleksandra Wierietielnego i rzeczywiście nie będzie już brała udziału w najważniejszych mistrzostwach, chociaż sama sporo ćwiczy i angażuje się w zawody niższej rangi. Przyznała również, że formą znacznie przewyższa swoje podopieczne – co zdarza się wśród trenerów sporadycznie – jednak narciarki ze szkolonej przez nią grupy są jeszcze młode i mało doświadczone. Żeby dorównać swojej mentorce, będą potrzebowały przynajmniej kilku sezonów ciężkiej pracy, ale mają do tego predyspozycje.
Potwierdza to sama Kowalczyk, chwaląc się w mediach społecznościowych wynikami i potencjałem swoich juniorek oraz publikując tweety, z których można wywnioskować tyle, że „czasem fajnie sobie pobiegać”, ale obecnie woli określenie „najszybsza trenerka świata”. Wieść o zapędach Johaug skomentowała żartobliwie: „Moje byłe rywalki wierzą we mnie znacznie bardziej niż ja sama”.
Reklama
27-11-2018 21:46
18
0
Zgłoś