Wywiad
#PolakPotrafi: Lata po Europie, by pobierać narządy. Tak polska pielęgniarka ratuje ludzkie życie
6

O posadę Luiza musiała zawalczyć. Podanie składała dwukrotnie. W końcu się udało fot. archiwum prywatne
Ma tylko cztery godziny, by dolecieć do wskazanego miejsca, pobrać narząd i wrócić z nim na salę operacyjną w Oslo. Tyko tyle ,,działa” serce bez dopływu krwi. Stawka jest wysoka – ludzkie życie.
Pomysł o wyjeździe do Norwegii narodził się w głowie Luizy Stawowy po 11 latach pracy jako pielęgniarka w Polsce. Była sfrustrowana i zmęczona pracą, która, pomimo że dawała z siebie wszystko, nie przynosiła godziwej zapłaty. Mimo doświadczenia w pracy i wyższego wyksztalcenia zorientowała się, że nie ma szans na awans u polskiego pracodawcy. Wtedy Luiza powiedziała ,,dość" i postanowiła wziąć sprawy w swoje ręce.
Do Norwegii wyjechała dzięki pośrednikowi pracy w 2009 roku. W poszukiwaniu lepszego życia, musiała rozstać się z mężem i córką, którzy zostali w Polsce. W norweskiej placówce najpierw pracowała jako pomoc pielęgniarki środowiskowej. Początki nie były łatwe, bo choć przed przyjazdem przez trzy miesiące uczyła się norweskiego, zmierzenie się z rzeczywistością okazało się bolesne.
– Gdy przyjechałam, dostałam telefon w dłoń i musiałam zrozumieć, dokąd jechać, co komu dolega i czego oczekuje ode mnie przełożony. Na szczęście Norwegowie starali się dostosować i mówili wolno – wspomina już ze śmiechem Luiza.
Do Norwegii wyjechała dzięki pośrednikowi pracy w 2009 roku. W poszukiwaniu lepszego życia, musiała rozstać się z mężem i córką, którzy zostali w Polsce. W norweskiej placówce najpierw pracowała jako pomoc pielęgniarki środowiskowej. Początki nie były łatwe, bo choć przed przyjazdem przez trzy miesiące uczyła się norweskiego, zmierzenie się z rzeczywistością okazało się bolesne.
– Gdy przyjechałam, dostałam telefon w dłoń i musiałam zrozumieć, dokąd jechać, co komu dolega i czego oczekuje ode mnie przełożony. Na szczęście Norwegowie starali się dostosować i mówili wolno – wspomina już ze śmiechem Luiza.
Kiedy operowane jest dziecko, nie można się pomylić
Przez dwa lata współpracowała z tym samym pośrednikiem pracy. W tym czasie rzucano ją po rożnych miejscach. To wymagało umiejętności szybkiej aklimatyzacji, odporności na zmiany i stres. W końcu jednak Luiza osiadła w jednym miejscu – niewielkim domu spokojnej starości. Pracowało tam dużo emigrantek, między innymi z Filipin.
– Zostałam nawet liderem grupy pielęgniarek. Potem jednak pojawiła się możliwość, bym w końcu mogła robić to, co w Polsce – czyli pracować na bloku operacyjnym. O tym marzyłam! – opowiada Luiza. – Chciałam uczestniczyć w operacjach, czuć adrenalinę. W tym zresztą byłam najlepsza.
O posadę musiała zawalczyć. Podanie składała dwukrotnie. Rozmowa była bardzo trudna, wymagała solidnego przygotowania, ale udało się. Obecnie mijają dwa lata od kiedy pracuje w szpitalu Rikshospitalet na oddziale Kardiochirurgii i Transplantologii (Thorax operasjon). Spełnia się zawodowo, uczestnicząc w przeszczepach serca oraz płuc, wymianie zastawek i operacjach bypassów. Poza tym jej zespół zajmuje się chirurgią dziecięcą.
– Pomagamy dzieciakom, które rodzą się z wadami serca. Te operacje są najtrudniejsze. Rok zajęło mi przygotowanie się do tego – merytoryczne i psychiczne. A i tak za każdym razem, kiedy wchodzę na operację małego człowieka, mocniej bije mi serce. Na sali zawsze panuje cisza, nie wolno rozmawiać. To dlatego, że kiedy operowane jest dziecko, po prostu nie można się pomylić – mówi z powagą.
– Zostałam nawet liderem grupy pielęgniarek. Potem jednak pojawiła się możliwość, bym w końcu mogła robić to, co w Polsce – czyli pracować na bloku operacyjnym. O tym marzyłam! – opowiada Luiza. – Chciałam uczestniczyć w operacjach, czuć adrenalinę. W tym zresztą byłam najlepsza.
O posadę musiała zawalczyć. Podanie składała dwukrotnie. Rozmowa była bardzo trudna, wymagała solidnego przygotowania, ale udało się. Obecnie mijają dwa lata od kiedy pracuje w szpitalu Rikshospitalet na oddziale Kardiochirurgii i Transplantologii (Thorax operasjon). Spełnia się zawodowo, uczestnicząc w przeszczepach serca oraz płuc, wymianie zastawek i operacjach bypassów. Poza tym jej zespół zajmuje się chirurgią dziecięcą.
– Pomagamy dzieciakom, które rodzą się z wadami serca. Te operacje są najtrudniejsze. Rok zajęło mi przygotowanie się do tego – merytoryczne i psychiczne. A i tak za każdym razem, kiedy wchodzę na operację małego człowieka, mocniej bije mi serce. Na sali zawsze panuje cisza, nie wolno rozmawiać. To dlatego, że kiedy operowane jest dziecko, po prostu nie można się pomylić – mówi z powagą.
Walka o ludzkie życie
Luiza zajmuję się też pobieraniem narządów. W całej Norwegii jest jedynie 30 pielęgniarek, które robią to co ona. Wszystko dlatego, że tylko jeden oddział w całym kraju wykonuje skomplikowane przeszczepy serca i płuc.
Jej dyżury czasami polegają po prostu na byciu pod telefonem. Jeśli zadzwoni, oznacza to, że w danym kraju do pobrania jest narząd o zgodności tkankowej, którego potrzeba w Norwegii. Luiza musi wtedy zabrać narzędzia i specjalną lodówkę, po czym udać się na lotnisko. Stamtąd wraz z zespołem leci do Finlandii, Irlandii czy Szwecji.
– By zaoszczędzić czas, nie przechodzimy odprawy i innych procedur, bo rządowy samolot, którym podróżujemy, ma swoje stałe stanowisko. Latam głównie po Skandynawii, na stosunkowo krótkich trasach, bo bez dopływu krwi, serce może funkcjonować tylko cztery godziny. Każda minuta jest więc na wagę złota – wyjaśnia.
Potem wszystko dzieje się szybko: ekspresowe pobranie narządu i z powrotem do norweskiego szpitala. Zazwyczaj wszystko przebiega sprawnie, a na miejscu czeka już przygotowany do przeszczepu pacjent. Wówczas Luiza wraz z lekarzem przystępują do operacji. Jak zaznacza, jej rola nie ogranicza się do podawania narzędzi.
– Tutaj lekarze traktują mnie jak partnera, liczą się z moim zdaniem, pytają o radę. W Polsce, jeśli coś zasugerowałam, to doktor często robił wręcz na odwrót. W obecnej pracy jesteśmy zespołem i pomagamy sobie nawzajem. Jeśli sytuacja jest nagła, to doktor potrafi przyjść i bez słowa pomóc mi na przykład ogolić pacjenta. Często liczą się sekundy, a tak jest po prostu szybciej. Wspólnie walczymy przecież o ludzkie życie – mówi Polka.
"Polska pensja nie pozwala na przeżycie". Wywiad z inną pielęgniarką z Polski >>> CZYTAJ
Jej dyżury czasami polegają po prostu na byciu pod telefonem. Jeśli zadzwoni, oznacza to, że w danym kraju do pobrania jest narząd o zgodności tkankowej, którego potrzeba w Norwegii. Luiza musi wtedy zabrać narzędzia i specjalną lodówkę, po czym udać się na lotnisko. Stamtąd wraz z zespołem leci do Finlandii, Irlandii czy Szwecji.
– By zaoszczędzić czas, nie przechodzimy odprawy i innych procedur, bo rządowy samolot, którym podróżujemy, ma swoje stałe stanowisko. Latam głównie po Skandynawii, na stosunkowo krótkich trasach, bo bez dopływu krwi, serce może funkcjonować tylko cztery godziny. Każda minuta jest więc na wagę złota – wyjaśnia.
Potem wszystko dzieje się szybko: ekspresowe pobranie narządu i z powrotem do norweskiego szpitala. Zazwyczaj wszystko przebiega sprawnie, a na miejscu czeka już przygotowany do przeszczepu pacjent. Wówczas Luiza wraz z lekarzem przystępują do operacji. Jak zaznacza, jej rola nie ogranicza się do podawania narzędzi.
– Tutaj lekarze traktują mnie jak partnera, liczą się z moim zdaniem, pytają o radę. W Polsce, jeśli coś zasugerowałam, to doktor często robił wręcz na odwrót. W obecnej pracy jesteśmy zespołem i pomagamy sobie nawzajem. Jeśli sytuacja jest nagła, to doktor potrafi przyjść i bez słowa pomóc mi na przykład ogolić pacjenta. Często liczą się sekundy, a tak jest po prostu szybciej. Wspólnie walczymy przecież o ludzkie życie – mówi Polka.
"Polska pensja nie pozwala na przeżycie". Wywiad z inną pielęgniarką z Polski >>> CZYTAJ

Nasz nowy dom
Tęsknota za bliskimi jest ogromna, ale gdyby Luiza dziś miała podjąć decyzję o wyjeździe do Norwegii, nie wahałaby się ani chwili. To samo poradziłaby innym polskim pielęgniarkom, które zastanawiają się czy wyjechać.
– Jedźcie. Najlepiej z pomocą pośrednika, bo to najprostsza droga. Ja wybrałam takie życie i jestem bardzo zadowolona. Mąż znalazł pracę, córka zaaklimatyzowała się najszybciej z nas. Przekonałam też do wyjazdu dwie koleżanki z Polski. Dziś żyją w Norwegii i chwalą to sobie. Z tego, co wiem te, które zostały w Polsce, wciąż muszą pracować na dwa etaty, po kilkanaście godzin na dobę, by związać koniec z końcem – mówi.
W Polsce, jeśli się kłócili się z mężem, to właśnie o finanse. Tutaj są spełnieni zawodowo i mogą żyć na dobrym poziomie.
– Cieszę się, że doceniane jest moje zaangażowanie, doświadczenie i wykształcenie. Oczywiście tęsknie za krajem i bliskimi, ale jestem spełniona na wszystkich płaszczyznach. Nie muszę martwić się, czy nasze pensje wystarczą do „pierwszego”. Po kilku latach odkładania kupiliśmy samochód i mieszkanie pod Oslo. Myślę, że Norwegia powoli staje się naszym domem. To dziwne uczucie... ale prawdziwe – mówi Luiza.
– Jedźcie. Najlepiej z pomocą pośrednika, bo to najprostsza droga. Ja wybrałam takie życie i jestem bardzo zadowolona. Mąż znalazł pracę, córka zaaklimatyzowała się najszybciej z nas. Przekonałam też do wyjazdu dwie koleżanki z Polski. Dziś żyją w Norwegii i chwalą to sobie. Z tego, co wiem te, które zostały w Polsce, wciąż muszą pracować na dwa etaty, po kilkanaście godzin na dobę, by związać koniec z końcem – mówi.
W Polsce, jeśli się kłócili się z mężem, to właśnie o finanse. Tutaj są spełnieni zawodowo i mogą żyć na dobrym poziomie.
– Cieszę się, że doceniane jest moje zaangażowanie, doświadczenie i wykształcenie. Oczywiście tęsknie za krajem i bliskimi, ale jestem spełniona na wszystkich płaszczyznach. Nie muszę martwić się, czy nasze pensje wystarczą do „pierwszego”. Po kilku latach odkładania kupiliśmy samochód i mieszkanie pod Oslo. Myślę, że Norwegia powoli staje się naszym domem. To dziwne uczucie... ale prawdziwe – mówi Luiza.
Reklama
Reklama
To może Cię zainteresować
3
07-07-2017 16:59
3
0
Zgłoś
06-07-2017 16:39
8
0
Zgłoś
06-07-2017 16:38
13
0
Zgłoś
06-07-2017 13:53
16
0
Zgłoś
06-07-2017 12:21
10
0
Zgłoś
06-07-2017 10:05
7
0
Zgłoś