
Od godz. 12:00 ulicami Poznania przechodzi manifestacja w obronie miejsc pracy w Zakładach Cegielskiego. Z powodu trudnej sytuacji przemysłu stoczniowego, fabryka w Poznaniu przeżywa poważne problemy i zapowiada poważną redukcję załogi. Związkowcy poszli pod urząd wojewódzki, próbują dostać się do środka – poinformowała Informacyjna Agencja Radiowa IAR
Słychać wybuchy petard, gwizdy, palone są opony. "Tusk, nie kłam więcej! Manifestujemy w obronie pracy!" - to napisy na z transparentach niesionych przez uczestników demonstracji. W kierunku policji lecą kamienie i jajka, na miejscu są też anarchiści.
Przed
urzędem demonstruje kilka tysięcy związkowców, kordon policyjny
stoi nieruchomo przed urzędem. "To jest wasza demokracja,
faszyści!" - słychać tego typu bojowe okrzyki. Doszło do
prowokacji wąskiej grupy anarchistów w koszulkach związkowców -
tak uważa policja, dodając, że dotychczas protest był pokojowy.
Związkowcy zapowiadali, że będzie to największa manifestacja
robotnicza w Poznaniu od 1956 roku. Do Poznania przyjechali
związkowcy z całej Polski, przede wszystkim zaś stoczniowcy z
Gdańska, Gdyni i Szczecina. Manifestacja, tak jak protest w Czerwcu
'56 roku, zaczęła się na terenie fabryki. Manifestanci przechodzą
tą samą historyczną trasą do centrum miasta.
Związkowcy
chcą zaapelować do rządu Donalda Tuska o podjęcie konkretnych
działań. Chodzi między innymi o zahamowanie zwolnień i
zagwarantowanie środków na odprawy i zaległe wypłaty. Swoje
żądania przekażą na ręce wojewody wielkopolskiego Piotra Florka.
Poznańskie
zakłady imienia Hipolita Cegielskiego to przede wszystkim główna
fabryka silników okrętowych. Pracę straciło już pół tysiąca
osób. Wydział produkcji silników okrętowych w poznańskich
zakładach czeka likwidacja. Zdaniem związkowców, szykują się
następne zwolnienia, tym razem w spółkach - córkach kombinatu.
Tadeusz Pytlak, przewodniczący Solidarności w Zakładach
Cegielskiego, winą za złą sytuację zakładu obarcza rząd i jego
nieudolną politykę w sprawie stoczni. Przypomniał, że upadające
stocznie to nie tylko problem dla pracowników przemysłu
stoczniowego. To również poważne kłopoty dla zakładów, które
kooperowały z zakładami w Gdańsku, Gdyni i Szczecinie. Pracuje w
nich około 80 tys. pracowników, których zakłady przeżywają
teraz poważne kłopoty.
Przewodniczący NSZZ Solidarność
Janusz Śniadek zapowiedział, że jego związek nie pozwoli na to,
by polskie zakłady upadały w ciszy. Przypomniał, że podczas
wrześniowej demonstracji w Szczecinie w obronie przemysłu
stoczniowego ostrzegano rząd przed problemami firm kooperujących ze
stoczniami. Niestety, rząd nie zaproponował niczego, co mogłoby
pomóc w ochronie zagrożonych miejsc pracy.
Janusz Śniadek
zarzucił rządzącym niekompetencję w sprawie prywatyzacji polskich
stoczni. Podkreślił, że "afera stoczniowa" to głównie
popis niekompetencji urzędników państwowych. Okłamali oni -
zdaniem Śniadka - pracowników stoczni, obiecując im sprzedaż
zakładu kontrahentowi, którego nie było. Teraz zamiast wyjaśniać
sprawę, politycy wykorzystują ją do rozgrywek politycznych. -
Domagamy się od polskiego parlamentu, od polskich polityków, żeby
przestali zajmować się sobą. Żeby przestali ratować swoje stołki
w rządzie i w Sejmie, a zaczęli zajmować się ratowaniem miejsc
pracy dla Polaków - powiedział Śniadek.
Źródło:IAR

To może Cię zainteresować