Referendum pod lupą

Rzuciliśmy okiem na różnice w polskich i norweskich ludowych plebiscytach. Domyślacie się jakie są? Spore. Jak dziewięć do jednego.
O polskim referendum już wiadomo, że to pieniądze wyrzucone w błoto. Tak przynajmniej twierdzą komentatorzy sceny politycznej, którzy argumentują, że Polacy i tak nie zrozumieją, o co się ich pyta. Nie mają pojęcia, czym są JOW-y, słabo zdają sobie sprawę, z czym się wiąże brak finansowania partii z budżetu. Zresztą nic dziwnego, że nie wiedzą, bo nikt im tego jasno nie wytłumaczył. Poza tym większość Polaków i tak pewnie nie pójdzie zagłosować i wynik nie będzie wiążący.
A co by było gdyby to referendum odbyło się w Norwegii? Możemy się domyślać, że poprzedziłaby je rzeczowa kampania informacyjna, frekwencja byłaby wyższa, a decyzja ludu wprowadzona w życie. Na to wskazuje historia norweskich referendów. No to spójrzmy na nią.
We wsiach i gminach
W Norwegii referenda dotyczące ważkich spraw państwowych nie są szczególnie częste. Od początku 20 wieku odbyło się ich jedynie sześć, a dwa ostatnie dotyczyły przystąpienia do Unii Europejskiej (jak wiemy, w obydwu przypadkach padła odmowa: „nie” odpowiedziało najpierw 53,5 a potem 52,2 proc. Norwegów).

Wójt Boleszkowic padł
Wróćmy więc na nasze podwórko. W Polsce referenda dotyczą głównie spraw całego kraju: tak było z referendum z 1997 roku w sprawie przyjęcia Konstytucji RP i z referendum w sprawie akcesji Polski do Unii Europejskiej w czerwcu 2003 roku. Ważne sprawy? Oczywiście. A frekwencja? W sprawie przyjęcia konstytucji wypowiedziało się 42 proc. Polaków, a o dołączeniu do UE - 58 proc. Raczej słabo.
Polskie prawo przewiduje także referenda lokalne, które w praktyce dotyczą głównie odwoływania przedstawicieli władz. Przy okazji referendum 6 września część samorządów chce też zadać mieszkańcom własne pytania. Na przykład wrocławianie poza pytaniami o JOW-y odpowiedzą również na pytanie, czy chcą w mieście budowy metra.
Niestety jedynie 10 proc. takich lokalnych głosowań przeprowadzonych w latach 1992-2013 było ważnych. Problemem polskich referendów lokalnych jest niska frekwencja. Aby lokalne głosowanie było ważne, musi wziąć w nim udział ⅗ uprawnionych.
Referendalna biegunka
Zbliżające się niedzielne referendum jest przedmiotem krytyki ekspertów również z innego powodu. Chodzi o to, że obywateli nie informuje się, o co w nim właściwie chodzi, a zamiast tego miesza im w głowach i sieje zamęt.
- Niby jest ustawa o referendum, niby wiemy, że [przedmiotem referendum] mają być sprawy ogólnokrajowe, dotyczące wszystkich Polaków, sprawy naprawdę ważne, a tak naprawdę właściwie nie wiemy, jakie to są sprawy - powiedziała agencji PAP Magdalena Błędowska z „Krytyki Politycznej".
"Wpadliśmy w korkociąg referendalny albo nerwicę natręctw referendalną" - powiedział PAP prof. Andrzej Rychard z Instytutu Filozofii i Socjologii PAN. Oocenił, że wiele z zaproponowanych pytań mogłoby być przedmiotem debaty publicznej lub referendum, ale "nie teraz i nie w ten sposób - nie jako kolejny objaw nerwicy referendalnej".
Przypomnijmy więc na koniec trzy referendalne pytania:
1. Czy jesteś za wprowadzeniem jednomandatowych okręgów wyborczych w wyborach do Sejmu?
2. Czy jesteś za utrzymaniem dotychczasowego sposobu finansowania partii politycznych z budżetu państwa?
3. Czy jesteś za wprowadzeniem zasady ogólnej rozstrzygania wątpliwości, co do wykładni przepisów prawa podatkowego na korzyść podatnika?
Polacy w Norwegii będą mogli na nie odpowiedzieć w Oslo, Bergen, Stavanger i Trondheim po uprzednim zarejestrowaniu się w systemie elektronicznej rejestracji wyborców. Czytajcie więcej w Gotowi do referendum?
Źródła: obywateledecyduja.pl, stortinget.no, nationen.no, ssb.no, klassekampen.no, vg.no, samorzad.lex.pl
Zdjęcie frontowe: fotolia - royalty free

To może Cię zainteresować