
Aleksandra Janaczyk: Podczas prezentacji wyników raportu Fafo dotyczącego ewaluacji programów oraz inicjatyw związanych z integracją na rynku pracy podsumowano ich skuteczność jako niezadowalającą. Jednocześnie zaznaczono, iż nigdy wcześniej nie pracowało aż tak wielu imigrantów. Jak według Pana jest naprawdę?
Jon Rogstad: Najlepszym „programem”, jaki może zaistnieć w związku z rynkiem pracy to tzw. „dobre czasy”. To znaczy dobra sytuacja ekonomiczna, którą Norwegia zawdzięcza ropie oraz „szczęściu”, oraz która doprowadziła do dużego zapotrzebowania na siłę roboczą na norweskim rynku pracy. To sprawiło, że wielu przyjechało tu właśnie w tym celu. Co z tymi, którzy znaleźli się na marginesie? Przede wszystkim jest ich raczej niewielu, zdarza się, że ktoś cierpi na jakąś chorobę, jednak większość pracuje, choć mimo wszystko bezrobocie wśród mniejszości [etnicznych oraz narodowych – A.J.] jest 3-5 razy większe niż wśród Norwegów. Kursy, w których ludzie uczestniczą w niewielkim tylko stopniu wpływają na tę różnicę. To, co z pewnością można stwierdzić to fakt, że takie kursy czy programy wcale nie funkcjonują gorzej dla mniejszości, niż dla większości - funkcjonują tak samo źle dla wszystkich. (…) Na różnice istniejące między mniejszością oraz większością składa się jednak więcej elementów, (…) to także odmienność w stosunku do znajomości norweskiego środowiska pracy itd., i to właśnie jedna z tych rzeczy, które ludzie próbują rekompensować poprzez uczestnictwo w kursach itp., nie jest natomiast pewne, czy z powodzeniem.
A.J.: Co stanowi największą przeszkodę w integracji z rynkiem pracy?
J.R.: Nie ma jednej dużej przeszkody, to współdziałanie różnych okoliczności. Często są to problemy związane z umiejętnościami językowymi, ze zrozumieniem norweskiego sposobu bycia, to także istnienie pola manewru dla pracodawców do oceniania „osobistego dopasowania”, czyli oceny jak dobrze dana osoba będzie pasowała do danej pracy, co może prowadzić do bardziej dyskryminujących zachowań. Nie pomoże fakt bycia wykwalifikowanym, jeśli nie znajdziesz pracodawcy który uzna, że się wpasujesz. (…) ponadto rządowa polityka dotycząca zatwierdzania wykształcenia nie rozwinęła się ani trochę w ciągu ostatnich dwudziestu lat, więc jeśli ktoś odbierał wykształcenie za granicą, jego aktualność w Norwegii jest problematyczna.
A.J.: Ostatnio kwestia imigrantów w Norwegii jest często powracającym tematem w mediach. Można napotkać dwie sprzeczne opinie – jedną mówiąca o tym, iż Norwegia nadal potrzebuje imigrantów by należycie funkcjonować, oraz drugą – według której każda większa ilość przyjezdnych zaszkodzi Norwegii i będzie tylko zwiększała procent bezrobocia. Która z nich lepiej odzwierciedla rzeczywistą sytuację?
J.R.: Prawda jest taka, że zupełnie nie wiadomo. To zależy od wielu czynników. Nie wiemy przecież, w jakim stanie będzie gospodarka w przyszłości. Nie wiemy też jak ludność w Norwegii będzie odbierać fakt, że przybędzie tu oraz pozostanie wielu imigrantów zarobkowych. Dobrze jest w przypadku, gdy ktoś pracuje, jednak niekoniecznie dobrze, gdy ludzie pracy nie mają. Ekonomiczno-prawne zobowiązanie związane z układem Schengen, które sprawia, że ludzie mogą tu swobodnie przyjeżdżać, oraz fakt, że Norwegia jest w małym stopniu dotknięta kryzysem finansowym czyni ją atrakcyjnym miejscem dla wielu ludzi, ale ważne jest to, czy ci którzy przyjeżdżają posiadają te kwalifikacje, na które jest zapotrzebowanie na rynku pracy (…). Jeśli przybędzie wielu imigrantów pozornie zarobkowych, a w praktyce zależnych od norweskiego państwa socjalnego, wtedy pojawi się problem. Częściowo jest to kwestia ekonomiczna - ile państwo może znieść? Częściowo jest to kwestia moralna - czy to coś, za co Norwegia powinna płacić? A częściowo chodzi tu o chęć ludzi do płacenia państwu - jeśli nie czują, że dostają coś za swoje pieniądze, nie będą chcieli się „składać”. Państwo jest przecież pewnego rodzaju „składką” i jeśli człowiek ma poczucie, że zbyt wielu bierze nie dokładając nic od siebie, jest to zdecydowanie negatywne zjawisko.
A.J.: Szacuje się, że w Polsce, w samym tylko lutym, około sto tysięcy osób wyszukiwało w internecie frazę „praca w Norwegii”. Oczywiście nie wszyscy z nich tu przyjadą, ale, jeśli można ująć to w ten sposób, czy Norwegia jest na to gotowa?
J.R.: Nie, myślę, że spokojnie mogę powiedzieć, że Norwegia nie jest na to gotowa. Jeśli porównać ilość Polaków z imigrantami z innych krajów, przybyło ich do Norwegii bardzo wielu, także w stosunku do ogólnej liczby ludności w Norwegii. Najważniejsze jest to, że jak długo ludzie przybywają by pracować, jest to nieszkodliwe. Natomiast faktem jest, iż istnieje duża presja uniknięcia społecznego dumpingu, co jest istotne zarówno dla jednostki, ale również dla społeczeństwa w tym sensie, że jeśli przybędzie grupa, która będzie systematycznie podkopywać [w rozumieniu stosowania dumpingu – A.J.] innych, to doprowadzi to do konfliktów związanych m.in. ze związkami zawodowymi. To, że ludzie przyjeżdżają by pracować i mieć swój wkład w dobro społeczności jest według mnie tylko i wyłącznie pozytywne, ale jednocześnie jeśli przyjedzie wielu którzy nie znajdą [stałej – A.J.] pracy (…), będą pracować tylko trochę i korzystać z prawa do pewnych świadczeń, może to nadszarpnąć opinie o Polakach. (…) może to doprowadzić do tego, że sposób ich postrzegania jako duży „zasób” diametralnie się odmieni. Poza tym branża budowlana jest szczególnie wrażliwa na zmiany koniunktury, więc jeśli sytuacja ekonomiczna się pogorszy, budownictwo się „zatrzyma”, a to bardzo wpłynie na Polaków.
A.J.: Czy uważa Pan, że ten funkcjonujący stereotyp Polaka stolarza czy pracownika budowy może wpływać na szanse Polaków na rynku pracy? Zarówno pod względem oczekiwań i nastawienia pracodawców, jak i na zasadzie tzw. samospełniającego się proroctwa?
J.R.: Uważam, że istnieje pewna stała postawa w stosunku do polskich pracowników budowlanych i pracowników w ogólności - jako dobrych pracowników. I ten stereotyp się utrzymuje. Jest pewnym problemem, jeśli ktoś nawet nie próbuje znaleźć pracy zgodnej ze swoimi kwalifikacjami. Może to jest ważniejsze niż samospełniające się proroctwo. Ale pracodawcy nie myślą o tym tak dużo, nawet jeśli ktoś rozpozna nazwisko jako polskie lub wschodnioeuropejskie, nie sądzę, aby ludzie się tym przejmowali. Typowa dyskusja w związku z imigrantami dotyczy raczej obywateli azjatyckich lub afrykańskich.
To może Cię zainteresować
16-04-2013 18:29
0
0
Zgłoś
16-04-2013 17:13
0
0
Zgłoś