Anders Breivik jako nastolatek |
W siódmym tygodniu procesu Breivika (czyli w zeszłym tygodniu) masowy morderca niejako odzyskał swoje imię. Do tej pory sędziowie, prokuratorzy, biegli i inni mówili o nim i do niego po nazwisku. W minionym tygodniu zeznawali jego przyjaciele. Oni mówili o nim: Anders. Kjetil Østli z dziennika Aftenposten zastanawia się, jak pogodzić te dwie strony jednej osoby: Andersa-przyjaciela i masowego mordercę.
W ciągu pierwszych sześciu tygodni padały różne określenia: rycerz, wojownik, nacjonalista walczący, masowy morderca... Morderca, który wysadził w powietrze ludzi tak, że rodziny musiały chować ich szczątki w kawałeczkach i który strzelał nastolatkom w plecy lub w twarz - czasem poprzez dłonie, którymi próbowali je zasłonić.
Poprzednie tygodnie procesu były bardzo trudne. Dla rodzin ofiar, dla ocalałych, dla wszystkich, którzy słuchali bolesnych relacji z dzielnicy rządowej i z wyspy Utøya. A oskarżony był dla wszystkich potworem, zabójcą, względnie - dla biegłych psychiatrów - obiektem obserwacji, by móc ostatecznie orzec o jego poczytalności, bądź jej braku. (Przypomnijmy: sąd wciąż nie przyjął drugiego raportu biegłych, tego, który stwierdza, że Breivik jest poczytalny, a obserwatorzy oceniają, że chyba sędziowie skłaniają się ku uznaniu go za niepoczytalnego, co może skończyć się tym, czego Breivik najbardziej się obawia - zamknięciem w "domu wariatów" i przymusową terapią farmakologiczną.)
Teraz nurzanie się w opisach zbrodni dobiegło końca. Być może - jeśli po wyroku nie będzie apelacji w sprawie - już na dobre. A na ławie oskarżonych znów pojawił się Anders - młody człowiek, taki, jakim był przed 22. lipca 2011.
Jak pisze Kjetil Østli: "Niektórych to niepokoi - to, że zamiast potwora znów widać elokwentnego, elegancko ubranego młodego człowieka, który chce sprzedać swoją ideę. Ale to konieczne, taka jest dramaturgia procesu. I, w końcu, nawet najgorszy zbrodniarz nie jest tylko potworem". Ma rodzinę, przyjaciół.
Pytanie brzmiało, czy dawni przyjaciele Andersa Breivika zdołają rzucić nowe światło na motywy jego postępowania?
Przyjaciele mówili o oskarżonym po imieniu, Anders, ale nie zobaczyli go w sądzie na własne oczy. Musiał, w czasie gdy składali wyjaśnienia, siedzieć w pokoju na tyłach sali sądowej. Oni sami nie chcieli, by był w tym samym pomieszczeniu, gdy będą zeznawać. Może czuli, że to byłoby zbyt osobiste. W końcu widzieli, jak ich przyjaciel upada i pociąga za sobą setki osób. A poza tym? Poza tym okazało się, że nic nie widzieli, nic nie zrobili i - najpewniej - nie mieli pojęcia, co Anders szykuje.
Przyjaciele opowiadali o lojalnym druhu. Może trochę dziwnym, specyficznym, ale miłym i pomocnym.
Przyjaciel nr 1: "On był... on był przecież... całkiem pozytywne nastawiony do życia, bystry. Wobec mnie zawsze był miły i przyjacielski. Lubiłem spędzać z nim czas. Był troszkę inny... Miał trochę... ciężko to określić... zachowywał się trochę specyficznie. We wszystkim, począwszy od stylu ubierania się do..."
Østli komentuje: "Ciężko jest opisać przyjaciela. Bo co właściwie wiemy o sobie nawzajem? O naszych przyjaciołach? Ukochanych? Dzieciach? Dużo, ale nigdy nie wszystko. W ubiegłym tygodniu mogliśmy to wyraźnie zobaczyć."
Przyjaciel nr 2 (o okresie, gdy Anders Breivik zamieszkał u matki i zaczął pracować nad kompendium): "Może to depresja sprawiła, że wprowadził się znów do rodzinnego domu. Kiedy to zrobił, nasz kontakt z nim się urwał. Próbowaliśmy do niego wpadać, ale odsyłał nas od drzwi. Być może dlatego, że nie wiodło mu się tak, jak miał nadzieję. A może czuł, że ogólnie jego życie jest porażką."
Może...
Jeden z przyjaciół wspomniał: "Z czasem Anders miał coraz bardziej wąski ogląd rzeczywistości. Posługiwał się wyrażeniem, że "wszystko idzie w diabły"".
Policjanci, którzy składali wyjaśnienia w ubiegłą środę, nazwali lato 2006 roku (czas, kiedy Breivik izolował się w mieszkaniu matki) "czasem przełomu". Według nich, przed 2006 rokiem brak jakichkolwiek śladów, wskazujących w kierunku 22. lipca 2011. Po 2006 roku Breivik zaczął pisać kompendium, o czym rozmawiał z przyjaciółmi, a pierwsze obiektywne dowody na to, że coś się szykuje pochodzą z 15. maja 2009, kiedy założył firmę GeoFarm, by wyprodukować bombę.
Ale to wszystko, co wie policja. Może poza tym, że od policyjnego przesłuchania do czasu rozprawy Breivik zmienił ton wypowiedzi, by nie sprawiać wrażenia szaleńca. Ale jak Anders stał się masowym mordercą? Tego nie wiedzą. Zgadują tylko, że kluczem mogą być wydarzenia z około 2006 roku. Wydarzenia, o których mogą zaświadczyć przyjaciele i znajomi oskarżonego.
Potem zeznawał najlepszy przyjaciel Breivika. To był smutny widok. Najlepszy przyjaciel, normalnie głośny, szorstki w obejściu, teraz mówił cicho jak na tak rosłego faceta. Uciekał wzrokiem na wszystkie strony. On też niczego nie podejrzewał. Anders był dla niego lojalnym przyjacielem, na którym można było polegać, do którego można było zwrócić się o wsparcie i pomoc. Otwarty, szczery, zdecydowany, obdarzony poczuciem humoru. Miał ciut osobliwe poglądy, nie był, jak sam to określał, otwarty jak arkusz A4, ale "był jednym z najbardziej towarzyskich ludzi, jakich znałem".
Przyjaciel odpowiadał na pytania krótko, zwięźle, nie mówił więcej ponad to, co musiał. Najlepszemu przyjacielowi z pewnością ciężko było ujawniać wobec mnóstwa obcych osób prywatne szczegóły z życia druha. Był wyraźnie przygnębiony.
Jak pisze Østli: "Może zatroskany o stan przyjaźni, załamany uczuciem, że niczego na czas nie zauważył, nie pojął. A może po prostu tym, że w niewytłumaczalny sposób stracił przyjaciela? Bo Anders był czyimś przyjacielem. On też, jak inni, był kiedyś dzieckiem, młodzieńcem, potem studentem, aż w końcu dorósł. Im bardziej ludzkim go widać, tym większa staje się zagadka "dlaczego?" "
Kiedy przyjaciele opuścili salę, wyjaśnienia zaczęli składać policjanci i eksperci od ekstremizmu. (Wczoraj z kolei zeznawali specjaliści od islamu i jego krytycy, a dziś przepytywani są politycy i dziennikarze - w temacie wolności słowa i jej ograniczania).
Im proces dłużej trwa, tym wyraźniejsze zdaje się, że prokuratorzy chcą udowodnić, że Anders Breivik jest szalony. Dlatego faworyzują raport Husby'ego i Sørheim, mimo że mnóstwo osób odbiera go tak, jakby dwójka psychiatrów widziała zupełnie coś innego, niż większość ludzi. Obrońcy chcą za to, by Andersa uznano za poczytalnego. By mógł być sądzony jako, jak określiło go kilku świadków, faszystowski terrorysta.
Komentator Aftenposten zastanawia się cały czas, dlaczego? Czemu Breivik zrobił, to co zrobił. Próbuje też odpowiedzieć na to pytanie. I może faktycznie wystarczy krótka odpowiedź:
"Czemu to zrobił? Im więcej pytamy, tym bardziej niemożliwa staje się ta zagadka. A może odpowiedź faktycznie leży tuż przed naszymi oczami: Bo boi się muzułmanów, którzy przyjeżdżają do naszego kraju. Bo nienawidzi elity za to, że ta pozwala, by tak się działo. I chce, jak inni faszyści, wymieść "gnój" z domu. A jego osobowość pozwala mu to zrobić."
Østli kończy swoje rozważania następująco: "Jedna rzecz jest pewna: Jeśli nie jest szalony, a któregoś dnia odnajdzie w sobie znów tę cząstkę "Andersa", którą opisują przyjaciele, z pewnością oszaleje, musząc wziąć do siebie to, co uczynił. Ale to mało prawdopodobne. Jest po prostu i przyjacielem, i masowym mordercą.
Nawet mordercy mają imiona. I może to właśnie cała zagadka".
Źródło: Aftenposten
To może Cię zainteresować
10-06-2012 19:24
0
0
Zgłoś
10-06-2012 01:25
0
-1
Zgłoś
09-06-2012 22:41
0
0
Zgłoś
07-06-2012 13:50
0
0
Zgłoś
06-06-2012 22:26
0
0
Zgłoś
06-06-2012 21:19
0
0
Zgłoś
06-06-2012 19:24
0
0
Zgłoś
06-06-2012 19:20
0
0
Zgłoś