Bloodride ma być pełen absurdu i czarnego humoru.
Fot. materiały prasowe - Netflix
Mogłoby się wydawać, że piątek 13 to idealna data na premierę filmu, od którego włos jeży się na głowie. Najwyraźniej z podobnego założenia wyszli twórcy serialu Bloodride, czwartej już produkcji Netflixa rodem z kraju fiordów. Tym razem jednak ma się on różnić formą od tego, do czego przywykli widzowie, oglądając chociażby inny norweski hit, Ragnarok.
Poszczególne odcinki bowiem nie będą ze sobą powiązane, a raczej stworzą swego rodzaju antologię złożoną z niezależnych opowieści z pogranicza horroru. Każdy z nich przedstawi nową historię, w której wezmą udział nowi aktorzy. Wszystkie fragmenty scali jednak wspólny motyw: upiorny autobus.
Motywy z lat 90.?
„Wyobraź sobie podróż w nieznane, z licznymi zawiłościami, tajemnicami, absurdami i czarnym humorem” – takimi słowami Netflix zachęcał przyszłych widzów do zainteresowania się premierowym tytułem Blodtur, który już za moment pojawi się na najpopularniejszej platformie streamingowej.
Autorem scenariuszy poszczególnych odcinków jest Kjetil Indregard. Jak wyznał w rozmowie z Dagbladet, większość z nich musiała czekać w szufladzie... prawie 30 lat. Mimo to uważa realizację swojego krótkiego projektu za powiew świeżości i zupełną nowość na norweskim podwórku. – To jak słuchanie sześciu oddzielnych hitów zamiast całej płyty – opisał Bloodride.
Jesteście gotowi na krwawą przejażdżkę ze szczyptą mrocznego humoru?
Strona korzysta z plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Prywatności. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce.