To stało się oczywiste po boomie na studia w latach 00-10'. Sam zrezygnowałem zaraz po inżynierce i wyjechałem do NO, kiedy okazało się, że moi starsi koledzy z tytulem mgr inż nie są w stanie znaleźć pracy, w której płace byłyby wyższe niż na kasie w biedronce. Kiedy kończyliśmy licea łudzono nas lekką pracą i dobrymi zarobkami po studiach, niewielubsię to jednak udało. Większość osób chciała siedzieć w biurach zamiast pracować fizycznie, w międzyczasie jednak komputery przejęły ogrom prac biurowych, popyt na pracę spadł, jakość absolwentów też, za to ilość magistrów wzrosła. Teraz kasę po studiach będą kosić przede wszystkim wysoko wykwalifikowani specjaliści, ludzie prawdziwie kompetentni i osoby nie bojące się zmęczyć i pobrudzić. Zresztą widać to dobrze po rynku, dobry glazurnik czy hydraulik zgarnia już więcej niż średni level korposzczura. Niska wartość dyplomu to również pozytywne zjawisko dla dobrych i ambitnych pracowników, którym do niedawna do awansu brakowało papierka. Teraz nie jest to tak istotne i jeśli zna się firmę od podszewki to można zajść bardzo wysoko zaczynając nawet z najniższego szczebla.