Strona korzysta z plików cookies

w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Prywatności. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce.

Przejdź do serwisu

Rozlicz podatek za 2023

Aktualności

God(t) (h)jul, czyli o świątecznym kołowrotku

Jacek Janowicz

27 grudnia 2015 08:00

Udostępnij
na Facebooku
God(t) (h)jul, czyli o świątecznym kołowrotku

fotolia.com - royalty free

Życie mi mówi, że jul to słowo oznaczające jedno: drożej. Julekake jest droższe niż kake, a julebrus wart jest więcej niż zwykły brus.
Wszystko się zmienia, czasy, ludzie, tradycja... W tym roku w Norwegii karty rozdaje pogoda i wiele wskazuje na to, że tegoroczne Święta w wielu regionach znowu będą bezśnieżne.

Marznący deszcz sparaliżował okolice Hamar i Gjøvik. Lodowiska zamiast ulic, dziesiątki samochodów w rowie, odwołane autobusy... A my? Musimy się dostosować. Tradycja musi nadążyć za życiem. Ja już jestem zaawansowany: zamiast God Jul słyszę Gode hjul, czyli  „dobrych kół”. Łańcuchy, zamiast na choinkę, zakładam na koła, w związku z tym juletre to tre hjuler a pinnekjøtt (świąteczne żeberka) to dla mnie piggkjetting (łańcuch z kolcami). Nawet gløgg brzmi dla mnie jako glatt. Ale to pewnie moje zboczenie zawodowe, bo jestem kierowcą autobusu. Dlatego zmieńmy temat i porozmawiajmy o polskich i norweskich tradycjach...
W Norwegii Święta Bożego Narodzenia to jul. Próbowałem dociec, co oznacza to słowo pachnące lipcem. Oficjalne tłumaczenia mówią coś o zimowym przesileniu, zataczaniu koła i powtarzalności pór roku, ale mnie to jakoś nie przekonuje. Bo życie mi mówi, że jul to słowo oznaczające jedno: drożej. Julekake jest droższe niż kake, julebrus wart jest więcej niż zwykły brus, julekjøtt jest droższe niż kjøtt, w zasadzie wszystko co łączy się z jul, staje się przez to droższe...  A tych „julecosiów” jest naprawdę dużo. Właściwie nie wiem, dlaczego zamiast Ewangelii nie czyta się w kościołach poezji Jul-iana Tuwima i nie śpiewa się „Julajże Jezuniu”, tyle jest jul wokoło. A, no tak, przecież to polska kolęda... No dobra, ale skoro okres między Świętami a Nowym Rokiem nazywany jest romjul, to w telewizji powinien lecieć na okrągło spektakl „Rom-eo i Jul-ia”, tak jak u nas leci „Kevin sam w domu”.
 
W Polsce w Wigilię jemy głównie potrawy rybne, bezmięsne. Potraw jest zazwyczaj dwanaście, a stoły pełne są smakołyków. Kuchnia norweska nie jest dla nas zbyt atrakcyjna. Akurat w tym temacie Norwegowie mogliby dużo czerpać od nas. Słyszałem, że podobno próbowali i że były takie przymiarki. Dawno, dawno temu norweski król zadzwonił do Pierwszego Sekretarza z zapytaniem, co jemy na Wigilię i dlaczego to takie pyszne. Ale że słyszalność była słaba i w dodatku ktoś ciągle włączał się do rozmowy powtarzając „rozmowa kontrolowana” (jako nowoczesny kraj już w PRL-u znaliśmy telekonferencje), to zamiast „my jemy rybę” król usłyszał „mye ribbe” (dużo żeberek) i tak już zostało.

Polacy są narodem towarzyskim i wbrew pozorom ludem nie osiadłym, lecz wędrownym. Pierwszy i drugi dzień Świąt to dla nas z reguły odwiedziny u rodziny. Albo my do nich, albo oni do nas. Zapracowane i zmęczone przygotowywaniem wigilijnej wieczerzy kobiety chciałyby wprawdzie odpocząć, mówiąc „Ja się nigdzie nie ruszam, zostaję w domu”, ale apeluję – nie róbcie tego, to pułapka! Gdy już zrobicie sobie kawę, znajdziecie odpowiedni film i usiądziecie w fotelu wyciągając nogi na przytachaną ze strychu pufę, właśnie wtedy odezwie się dzwonek do drzwi i wpadną niezapowiedziani goście, którzy „właśnie przejeżdżali obok, więc wstąpili”. Takim nie można odmówić i trzeba odgrzewać, podsmażać, kroić, podawać, a później sprzątać. Dlatego dobrze radzę – już lepiej pojechać w odwiedziny i mieć święty spokój.

A Norwegowie? Oni też są społeczeństwem wędrownym, tylko że my podróżujemy do ludzi, a oni na odludzie. My do znajomych – oni na hyttę. Można powiedzieć, że tak jak przysłowiowy tonący „brzytwy się chwyta”, tak przysłowiowy Norweg na Święta „Hytty się chwytta”.

Tak więc są i różnice, i podobieństwa. Jeżeli nie wyjeżdżamy na Święta do Polski, możemy spróbować poznać ich obyczaje i zaproponować im poznanie naszych. Wpadnijmy do nich – tak tradycyjnie, po polsku, bez uprzedzenia – na pewno się ucieszą... A oni tradycyjnie, po norwesku, nie otworzą, bo będą akurat „na hyttcie” albo na nartach. Wtedy my tradycyjnie wrócimy do domu, włączymy TV i będziemy się delektować polskimi potrawami. Oczywiście przy „Kevinie”.

I pamiętajcie, że nie jedzenie i światełka są najważniejsze. Tu chodzi o to, że Bóg się rodzi! Zaskoczeni?

Wesołych Świąt!
Tekst: Jacek Janowicz
Reklama
Gość
Wyślij


Reklama
Facebook Messenger YouTube Instagram TikTok