Stół wigilijny po norwesku: pieczone żeberka, ryba mydlana i mięso na gałązkach
Pieczenie juleribbe nie jest trudne, ale trzeba postępować dokładnie tak, jak jest napisane w przepisie – mówi Hanna Brzozowska. Hanna Brzozowska
Juleribbe tylko dla bogaczy?
Okazuje się jednak, że juleribbe od niedawna, w porównaniu z innymi tradycyjnymi potrawami, króluje na wigilijnych norweskich stołach. Dawniej wieprzowiny było znacznie mniej i była bardzo droga. Tylko najbogatszych Norwegów stać było na podawanie jej podczas świątecznej kolacji. Dopiero w XX wieku mięso wieprzowe stało się bardziej dostępne dla zwykłych ludzi, a po 1920 roku w norweskich domach upowszechniły się metalowe kuchenki, w których można było już upiec żeberka z boczkiem.
W Norwegii panuje prawdziwa histeria związana ze skórką od pieczonej juleribbe. Jeśli nie jest ona chrupiąca i pyszna, a gumowata lub twarda jak kamień – kucharz przygotowujący danie będzie miał powody do wstydu. – Upieczenie juleribbe nie jest trudne, ale trzeba postępować dokładnie tak, jak podano w przepisie – mówi Hanna Brzozowska, pedagog, która mieszka na stałe w Norwegii. – Skórę trzeba ponacinać nożem, a następnie mięso posolić, posypać pieprzem, zawinąć w folię i odstawić do lodówki na jeden, a najlepiej na dwa dni. Później trzeba wieprzowinę ułożyć w brytfannie, skórą do góry, na odwróconym talerzu do zupy, lub na zwiniętej folii do pieczenia, tak by było jak najwyżej po środku. Do naczynia wlewamy szklankę wody. Mięso trzeba przykryć folią i piec przez godzinę w temperaturze 230 stopni Celsjusza. Po tym czasie trzeba ściągnąć folię, obniżyć temperaturę do 200 stopni i piec jeszcze przez około dwie godziny, aż skórka będzie brunatna i chrupiąca. Wodę należy uzupełniać. Juleribbe podaje się z gotowaną kapustą kiszoną, ziemniakami, sosem, konfiturą z borówek.
Upieczenie juleribbe nie jest trudne, ale trzeba postępować dokładnie tak, jak podano w przepisie.
Gałązki w garnku
Pinnekjøtt należy przed ugotowaniem wymoczyć w dużej ilości wody, żeby pozbyć się nadmiaru soli, wodę powinno się zmieniać. – Najpierw wkładam pinnekjøtt do wody i trzymam w niej przez około trzydzieści godzin – mówi Maria, Norweżka z okolic Drammen. – Kiedyś gotowałam mięso, układając je w garnku na gałązkach brzozy, bo tak prawidłowo powinno się przygotowywać to danie. Teraz jednak gotuję je bez gałązek, bezpośrednio w wodzie przez około trzy godziny. Podaję pinnekjøtt z gotowanymi ziemniakami, sosem, purée z brukwi i konfiturą z borówek.
Co ciekawe, najwięcej lutefisk podaje się nie w Norwegii, a w Stanach Zjednoczonych, gdzie potomkowie norweskich emigrantów spożywają to danie.
Ryba mydlana
Znana też jest legenda o lutefisk. Według niej, w pomieszczenie, w którym przechowywano suszone ryby, uderzył piorun – wybuchł pożar. Ryby leżały w popiele i w wodzie, bo padał rzęsisty deszcz. Już po wszystkim, gdy burza przeszła i ogień zgasł, ktoś odważył się spróbować umazanej w popiele ryby. Okazało się, że smakowała i, co najważniejsze, nie zaszkodziła zdrowiu. Tak właśnie, według legendy, miał narodzić się lutefisk.
Duża popularność tej potrawy w norweskiej kuchni w przeszłości wynikała w znacznej mierze z niskich kosztów jej przyrządzenia. Norwegia była kiedyś biednym krajem i ludzi nie stać było na zakup opału, który był stosunkowo drogi. Lutefisk nie wymagał długiego gotowania i co za tym idzie, dużej ilości drewna.
Podstawą lutefisk jest suszona ryba (najczęściej dorsz suszony – na Lofotach popularny od wielu pokoleń), którą moczy się w wodzie, a następnie przez kilka dni maceruje w ługu sodowym, substancji silnie żrącej. Po wyjęciu z ługu, rybę trzeba ponownie dokładnie wymoczyć przez kilka dni, kilkakrotnie zmieniając wodę, by pozbyć się niebezpiecznej dla zdrowia substancji.
Galaretowata, silnie aromatyczna ryba jest potem gotowana lub smażona. Podawać ją można z warzywami, bekonem, ziemniakami, serem, sosem. W 2008 roku w Norwegii sprzedano 3 tys. ton tej potrrawy. Trzeba mieć jednak dużo samozaparcia, by to danie przyrządzić i skosztować.
– Skusiłem się kiedyś na tę rybę – opowiada Mariusz, który od kilku lat spędza święta Bożego Narodzenia w Norwegii. – Lutefisk wyglądał w sklepie zachęcająco. Niestety, gdy wyciągnąłem to coś z opakowania, w całym domu pojawił się paskudny zapach. Od razu odechciało mi się przyrządzania tej ryby. Wylądowała w koszu.
Niestety, gdy wyciągnąłem to coś z opakowania, w całym domu pojawił się paskudny zapach. Od razu odechciało mi się przyrządzania tej ryby. Wylądowała w koszu.
Woda życia
Jeśli chodzi o desery, to według Centralnego Biura Statystycznego (SSB) najczęściej w święta Bożego Narodzenia w norweskich domach podawaje się jest krem ryżowy (40 proc. ankietowanych), krem z maliny nordyckiej – multekrem (19 proc. ankietowanych), lody i torty lodowe (9 proc. ankietowanych) oraz flan – karamellpuding (6 proc. ankietowanych), sałatkę owocową (6 proc. ankietowanych) i inne desery (20 proc. ankietowanych).
Wśród tych innych deserów godne uwagi są zwłaszcza ciasteczka zwane krumkaker. One również mają długoletnią tradycję. Piecze się je w oryginalny sposób. – Do wypiekania tych ciastek potrzebna jest urządzenie, które z wyglądu przypomina gofrownicę – dodaje Hanna Brzozowska. – Wnętrze tej maszynki jest delikatnie wytłoczone w różnorodne wzory, które stanowią ozdobę ciastka. Wlewa się do niej ciasto, dociska na parę sekund i wyciąga. Trzeba uważać, bo bardzo łatwo można spalić ciasto, ponieważ jest go bardzo mało. Po wyjęciu z maszynki, gorące i płaskie jeszcze ciastko trzeba nawinąć na specjalny stożek. Wypiek momentalnie zastyga, pozostaje tylko ściągnąć go ze stożka i gotowe. Ciastka te są bardzo popularne. Norwegowie podają je z różnymi dodatkami, na przykład z bitą śmietana i konfiturą z maliny nordyckiej.
To może Cię zainteresować