Strona korzysta z plików cookies

w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Prywatności. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce.

Przejdź do serwisu

Rozlicz podatek za 2023

Życie w Norwegii

Odpowiadają na wdechu, na wszystko mówią „koselig”. I zrozum tu Norwega

Hanna Jelec

27 lipca 2016 14:23

Udostępnij
na Facebooku
1
Odpowiadają na wdechu, na wszystko mówią „koselig”. I zrozum tu Norwega

Istnieje cały szereg norweskich słów, których znaczenie nie do końca musi być dla nas jasne fotolia.com - royalty free

Coraz więcej Polaków uczy się norweskiego. Są jednak słowa i zwyczaje, których nie zawsze jesteśmy w stanie wytłumaczyć. Bo o co tak naprawdę chodzi z norweskimi przekleństwami-nieprzekleństwami, zachłystywaniem się podczas mówienia i krzyżowym ogniem spojrzeń?
Norweski – dla niektórych (głównie studentów skandynawistyki) będący melodyjnym dialektem potomków wikingów, dla innych stanowi jeden z dziwniejszych języków współczesnej Europy. Tak bardzo niepodobny do naszej szeleszczącej mowy ojczystej, w wielu z naszych rodaków wzbudza zastanowienie, które często przeradza się w skrajny niepokój spowodowany mnogością tonemów, różnicą trwania głosek czy też różnicą w dialektach.

Jeden kraj, ponad 400 dialektów

Niektórzy twierdzą, że nie tak trudno pomylić przykładowego mieszkańca Bergen, a zatem rodowitego Norwega, z Francuzem z prowincji. Charakterystyczne bergeńskie (a może raczej francuskie?) „r” i różnice wyrazowe w słowach tak podstawowych, jak „co”, „jak” i „nie” nastręczają wielu problemów nie tylko Polakom w Norwegii, ale i samym Norwegom.

Kristina, Norweżka studiująca medycynę w Polsce, jest świetnym przykładem takich różnic. Choć urodziła się na północy kraju, w ciągu kilkunastu lat zdążyła mieszkać w Lillehammer, Bergen i Oslo. Mimo że w Oslo mieszkała przez pięć lat, a obecnie wypowiada się z nienagannym akcentem zachodniej części miasta, niełatwo odgadnąć, że musi pochodzić z Północy. Co ją zdradza? Głośne oddychanie. Między jednym a drugim snusem pada moje nieopatrzne pytanie: „dobrze się czujesz?”. Może ten snus jednak jej nie służy, nawet nie wiem, jak to działa, ale może to jak z papierosami? Astma, zadyszka, kłopoty z respiracją? Otóż nie, to tylko niewinne północne ja! wypowiedziane w taki sposób, jak gdyby Norweg miał niemałe problemy z systemem oddechowym. Kristina znów szybko wciąga powietrze jednocześnie odpowiadając twierdząco na pytanie. Moje pierwsze skojarzenie jest takie, że najwidoczniej żadna sekunda rozmowy nie może się zmarnować – może z uwagi na to, że zimą ludzi Północy niespecjalnie pociągały długie dysputy na dwudziestostopniowym mrozie, a może dlatego, że będąc odizolowanym fiordami, nie rozmawiali zbyt często. Choć to pewnie tylko moje własne stereotypy o norweskim. Kristina zbywa je śmiechem i tłumaczy, że ten sposób potwierdzania przy równoczesnym wdychaniu powietrza jest powszechny nie tylko w północnej Norwegii, ale także Danii i Szwecji, gdzie w niektórych regionach możemy usłyszeć jedynie świst powietrza, nawet bez towarzyszącego mu skandynawskiego ja!.

Diabelskie przekleństwa

Istnieje cały szereg norweskich słów, których znaczenie nie do końca musi być dla nas jasne. Jednym z nich, słyszanym w Norwegii szczególnie często, jest jævlig. To odpowiednik naszego nieco już przykurzonego „diabelsko” lub nieco mniej przykurzonego „cholernie”. Ów diabeł kryje się w większości przekleństw norweskich, a te cięższego kalibru  znaczą dosłownie tyle, co „niech cię diabli wezmą!”. I choć ciężko sobie wyobrazić, żeby przykładowy Polak zamienił naszą łacinę podwórkową na ten nieco archaiczny zwrot, w Norwegii  „diabłem” może być wszystko. Korek na drodze, czy pogoda może być  jævlig, ale podobnie powiemy o udanej imprezie czy wyjątkowo urodziwej dziewczynie. A zatem znaczenie jest zarówno pozytywne, jak i negatywne, zależnie od tego, na jakie emocje akurat najdzie przykładowych Olę i Kari Nordmannów. Jak udowadnia Kristina, nawet ciasto, które przed momentem postawiła przed nami kelnerka może być jævlig god!

„Nie wiesz, co powiedzieć, powiedz koselig”

Kolejne wszechobecne w Norwegii słowo to koselig. Dla Kristiny koselig jest nieprzetłumaczalne ani na polski, ani na norweski. Å  kose seg możemy tłumaczyć bardziej opisowo – jako czuć się gdzieś dobrze, spędzać miło czas.

Kojarzycie to uczucie, kiedy siedzicie w domu, w dresie, pod kocem, z kubkiem herbaty, a jutro nie musicie robić nic? Nie? My też nie. Ale to właśnie byłby moment, kiedy moglibyśmy å kose oss. Tak więc nasz ładny, przytulny dom jest koselig, przytulanki naszych pociech to kosedyrene, a kiedy chcemy powiedzieć, że jest nam bardzo miło kogoś widzieć, wystarczy samo koselig i sprawa załatwiona. Ot, taka wygoda – nie wiesz, co powiedzieć, powiedz koselig.

Witaj, nieznajomy

A co z powitaniem? To kolejna rzecz tak charakterystyczna dla tego kraju, a nie od początku przez nas rozumiana. Podczas pobytu w Norwegii, wielu z was na pewno zdążyło się zaniepokoić nadmiernym zainteresowaniem Norwegów waszą osobą. Ile to już razy mijał was ktoś, kto patrzył wam natrętnie prosto w oczy, a w dodatku machał ręką i mówił „hei”, choć wcale się nie znacie? Wiadomo, fiord za fiordem, mało ludzi, więc na pewno szukają znajomych. Ale żeby być do tego stopnia zdesperowanym? Około godzinę zajęło mi odkrycie, że to zupełnie normalny sposób powitania w Norwegii, a około półtorej godziny, zanim doszłam do tego, że to równie normalna reakcja typowego Polaka w Hamar. I że moglibyśmy jednak się tym norweskim patrzeniem w oczy i uśmiechem nieco zainspirować, szczególnie w instytucjach państwowych typu dworce, urzędy pocztowe czy dziekanaty. Byłoby bardziej koselig!
Reklama
Gość
Wyślij
Komentarze:
Od najnowszych
Od najstarszych
Od najnowszych


Mateusz Bacherycz

29-07-2016 17:16

Świetnie się czyta takie artykuły!

Reklama
Facebook Messenger YouTube Instagram TikTok