wybory

Lofoty nas potrzebują

Joanna Irzabek

25 sierpnia 2015 14:05

Udostępnij
na Facebooku
Lofoty nas potrzebują


Polak = budowlaniec, Szwed = kucharz, Tajka = młoda żona emeryta. Trzeba umieć stawić czoła tym stereotypom, schować dyplom do kieszeni i zacząć uczyć się od nowa. A wtedy... Lofoty stoją otworem. „Jako imigranci nadrabiamy większą odpornością na porażki, jesteśmy bardziej elastyczni i szybciej się adaptujemy do nowych sytuacji," Erwin Ćwięk, polski kandydat w norweskich wyborach, opowiada o tym, jak zawojował Lofoty.


Jak wyglądały pana norweskie początki? Proszę nam o sobie opowiedzieć.

- Do Norwegii przyjechałem jako 22-letni student ekonomii w ramach programu wymiany studenckiej Erasmus. Zdobyte stypendium pokierowało mnie za koło polarne do miejscowości Harstad. W trakcie rocznego programu marketingu międzynarodowego w Høyskolen i Harstad, HiH, po raz pierwszy przyjechałem na Lofoty, które zafascynowały mnie swoim pięknem.

W Harstad poznałem również moja życiową partnerkę Agatę, która związana była od wielu lat z Lofotami poprzez studia na skandynawistyce w Polsce oraz studia na Wydziale Turystyki w HiH. Tak po czasie narodził się pomysł, aby napisać moją pracę magisterską na temat sektora turystycznego na Lofotach.

Po skończonym programie w HiH wielokrotnie wracałem do Harstad oraz na Lofoty, aby przeprowadzić badania marketingowe do pracy magisterskiej. Badania przeprowadzone zostały zarówno pod kątem turystów, jak również strategii firm z ofertą turystyczną. Pomagała mi w tym dzielnie Agata i w ten sposób stworzyliśmy świetnie działający zespół. Tak jeżdżąc od firmy do firmy odkryliśmy, że Lofoty potrzebują ludzi wykształconych, ze znajomością języków obcych - czyli nas.

A teraz? Czym się pan zajmuje na co dzień?

- Przeprowadzenie badań marketingowych dało nam również fundament wiedzy potrzebnej do założenia własnej działalności. Po skończonych studiach w HiH oraz obronie pracy magisterskiej na Uniwersytecie Ekonomicznym w Katowicach przeprowadziłem się na Lofoty. Agata dołączyła kilka tygodni później, po zakończeniu swoich drugich studiów w HiH. Niedługo po tym założyliśmy naszą pierwszą firmę, która zajmowała się organizowaniem grupowych wyjazdów typu „incentive" na Lofoty. Zderzenie z norweskim biznesem i polskim klientem było ciekawym i dużym wyzwaniem.

Dzisiaj zaangażowani jesteśmy w kilka projektów. Jesteśmy właścicielami firmy zajmującej się zarządzaniem kompleksowym ośrodkiem turystycznym o długiej tradycji w branży, oferującym miedzy innymi zakwaterowanie oraz wynajem sprzętu turystycznego. Dodatkowo posiadamy udziały w przynależącej do ośrodka restauracji oraz firmie oferującej aktywny wypoczynek. Całość zlokalizowana jest w przepięknej zachodniej części Loftów, która uważana jest przez wielu za najbardziej malowniczą część archipelagu. Każdego roku odwiedzają nas goście z ponad 40 krajów świata. 

Dlaczego startuje pan jako kandydat niezależny? Czy brakuje czegoś w partyjnych programach?

- Nasza gmina, Moskenes, składa się z niespełna 1070 mieszkańców, a jej problemy i wyzwania są wspólne dla wszystkich lokalnych ugrupowań politycznych. Partie polityczne maja jednak swoje ogólne wytyczne, które czynią je mniej elastycznymi. Jako kandydat niezależny mogę się skupić wyłącznie na kwestiach dotyczących gminy bezpośrednio, bez obawy, że kontrowersyjne kwestie zostaną uogólnione lub pominięte dla spójności programu politycznego danej partii. Kandydat niezależny jest bardziej autentyczny i sam w pełni ponosi odpowiedzialność za swoje postulaty. Innymi słowy, mam możliwość stać murem za swoimi przekonaniami. Do rady gminy dostaną się osoby z największą ilością głosów osobistych, a nie pierwsze osoby z listy danej partii. Dlatego lokalni mieszkańcy mają pełną świadomość, dokładnie komu i dlaczego udzielają poparcia.

  

W pana gminie mieszka wielu Polaków. Jakie mają problemy? Inne od problemów Norwegów i pozostałych imigrantów?

- W naszej gminie zarejestrowanych jest ponad 13 proc. obcokrajowców z kilkunastu krajów, ale większość to Polacy. Problemy polskiej emigracji są tutaj podobne do problemów w innych regionach. Moim zdaniem największym z nich jest komunikacja, która wpływa na wiele aspektów życia. Brak znajomości języka norweskiego stwarza Polakom dodatkowe wyzwania, z którymi Norwegowie nie muszą się borykać. Znajomość języka norweskiego jest fundamentem oraz kluczem do rozwiązania wielu problemów życia codziennego, jak chociażby praca, szkoła, zrozumienie norweskiego systemu i mentalności - czyli szeroko rozumiana integracja.

Widoczne są różne postawy. Zdecydowana większość Polaków przyjeżdża okresowo, aby intensywnie pracować w dwóch najprężniej działających sektorach gminy, które nacechowane są dużą sezonowością, czyli turystyce oraz rybołówstwie. Ale jest też powiększająca się grupa, która stawia na siebie, swoje nowe miejsce do życia i chce w pełni uczestniczyć we wszystkich jego aspektach, od codziennych kontaktów społecznych począwszy, na polityce skończywszy.

Czy Polacy są zaangażowani w lokalną społeczność?

- Zaangażowanie Polaków w życie lokalnej społeczności w naszej gminie jest różne. Jest grupa niemal wyłącznie skoncentrowana na poprawie własnej sytuacji ekonomicznej w trakcie swojego pobytu w Norwegii. Nie są zainteresowani jakimkolwiek aspektem integracji, a tym bardziej sytuacją polityczną w gminie, w której mieszkają i mają prawo głosu. Na szczęście, coraz więcej jest osób, które chętnie uczą się języka norweskiego, mają regularne zajęcia, pracę, edukację, usystematyzowany styl życia, kontakty społeczne z ludnością lokalną, a czasami zakładają dwunarodowościowe związki i rodziny. Często mają wysokie ambicje i nastawienie na ciężką prace. Pozwala im to pełniej wykorzystać swój potencjał, dzięki czemu angażują się w dodatkowe projekty, które przekuwają się na kolejne drobne sukcesy.
 

Czy któreś z pana postulatów są skierowane szczególnie do Polaków? Czy chce Pan walczyć także o zmianę ich sytuacji?

- Postulaty w programie listy wyborczej, z której startuję odnoszą się do wszystkich mieszkańców, bez względu na narodowość. W małych wyspiarskich społecznościach problemy są zazwyczaj wspólne, a w przypadku naszej gminy dotyczą kierunku rozwoju. Coraz większe znaczenie turystyki, a coraz mniejsze rybołówstwa zmienia stopniowo dotychczasowy model życia. To otwiera nowe możliwości w różnych dziedzinach i stwarza warunki do rozwijania nowych rodzajów działalności gospodarczej. Jednocześnie wśród części lokalnej społeczności można zaobserwować niechęć do zmian, które są przecież nieuniknione. Strach przed nieznanym buduje negatywne nastawienie wobec wszystkiego, co nowe. Taka postawa powoduje oddanie kontroli nad zmianami czynnikom zewnętrznym i bierne przyjmowanie ich rezultatów.

Bierna postawa mieszkańców gminy, zarówno Norwegów, jak i obcokrajowców, w tym Polaków, to istotny element, nad którym chciałbym pracować aby go zmienić. Natomiast zmiana sytuacji polskich imigrantów moim zdaniem leży w rękach ich samych. Myślę, że nadużycia wobec imigrantów mają miejsce, ponieważ sami na to pozwalają. Bardzo skutecznym narzędziem poprawy tej sytuacji jest edukacja. Mam na myśli przede wszystkim znajomość swoich praw, czyli wiedzę, która podnosi samoocenę oraz zmienia obraz imigranta w oczach Norwegów.

 

Czy także na Lofotach obserwuje pan zmiany społeczne i polityczne spowodowane tak dużą ilością nowych imigrantów?

- Na przestrzeni ostatniej dekady można zdecydowanie zaobserwować zmiany, przede wszystkim społeczne, spowodowane dużą ilością nowych imigrantów. Oprócz Polaków wyróżniają się również Szwedzi, a w mniejszym stopniu inne nacje europejskie oraz azjatyckie. Nasze doświadczenie pokazuje nam, że społeczność lokalna ocenia każdą osobę poprzez pryzmat tego co robi i czym się zajmuje. Warto zatem mieć wysokie ambicje, etykę pracy i chęć do nauki.

Imigranci, nie mając zaplecza rodzinno-ekonomicznego takiego jak Norwegowie, mają znacznie dłuższą drogę do przebycia, jeśli chcą coś osiągnąć. Często trzeba schować dyplom lub własne ego do kieszeni, aby wystartować i móc później konkurować w życiu zawodowym z Norwegami. Trzeba też stawić czoła stereotypom typu: Polak = budowlaniec, Szwed = kucharz, Tajka = młoda żona emeryta. Ale trudniejsze początki są atutem w biegu długodystansowym. Jako imigranci nadrabiamy większą odpornością na porażki, jesteśmy bardziej elastyczni i szybciej się adaptujemy do nowych sytuacji. Z czasem obserwujemy, że obecność obcokrajowców w różnych branżach zaczęto przyjmować jako coś normalnego. Tylko w naszej firmie mamy zespół złożony z czterech różnych narodowości. Zmiany polityczne na poziomie lokalnym są jeszcze niewielkie, ale zwiększa się świadomość istnienia i w przyszłości znaczenia powiększającego się elektoratu imigrantów. Warto więc głosować, aby mieć świadomy wpływ na swoją przyszłość.

  

Polscy kandydaci, norweskie wybory. Czytajcie więcej

  zdjęcie: archiwum prywatne

Reklama
Gość
Wyślij


Reklama
Facebook Messenger YouTube Instagram TikTok