Strona korzysta z plików cookies

w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Prywatności. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce.

Przejdź do serwisu

Rozlicz podatek za 2023

Turystyka

SundayBikers 2014 – relacja z wyprawy rowerowej po Norwegii

SundayBikers

05 września 2014 10:08

Udostępnij
na Facebooku
SundayBikers 2014 – relacja z wyprawy rowerowej po Norwegii

Ekipa SundayBikers wróciła z Norwegii - wyprawa zakończyła się sukcesem. Specjalnie dla Was chłopaki spisali relację z wydarzeń.


Spisanie relacji z podróży wcale nie jest takie proste. Sprawozdanie z naszej wyprawy mogłoby wyglądać następująco: rano pobudka, śniadanie, pakowanie, przejazd 100 kilometrów, rozpakowanie, jedzenie i spać. Nudy? Z takim opisem na pewno. Nie będę zatem prowadził Was dokładnie, Drodzy Czytelnicy, dzień po dniu (choć niewątpliwie jakąś chronologię zachowam). Postaram się natomiast opowiedzieć Wam o tym, jak to jest przemierzać piękne krainy, będąc niezależnym, oddychać pełną piersią i przeżyć przygodę. Wszystko to okraszone uncją ciągłego pedałowania.

SundayBikers

"- Ile waży twój karton? - 30 kilogramów, a twój? - Hm... 48..."


Dobrze, że nowa hala lotniska w Gdańsku jest całkiem spora, ponieważ nasz trzyosobowy zespół wraz z przyjaciółmi zajął sporą jego część. Zmieszczenie w kartonie roweru oraz całego potrzebnego bagażu, nie przekraczając przepisowych 32 kilogramów jest nie lada wyzwaniem. Po odrzuceniu wszystkiego, co zbędne oraz przetestowaniu X kombinacji udało nam się bez dalszych problemów dostać na pokład samolotu lecącego do Trondheim.

Kolejnym punktem przygody było ponowne złożenie maszyn i bagażu... aż dziw bierze, że żadna śrubka nam nie pozostała; nasz warsztat na lotnisku w Norwegii miał miejsce w godzinach nocnych. Z racji pory też, mieliśmy okazję pierwszy nocleg spędzić już kilka kilometrów za lotniskiem. Pogoda dopisywała, więc naszym namiotem był rozgwieżdżony nieboskłon...wróć, jakie tam gwiazdy - o godzinie 3:00 w nocy było przecież jasno!

SundayBikers


"Chłopaki...a może by tak też jakieś zabytki czy coś?"


Norwegia przywitała nas słońcem, niebieskim niebem i dość wysoką temperaturą. Przy takiej aurze już pierwsze widoki przed Trondheim zrobiły na nas wrażenie. W samym Trondheim zaś udało nam się również odwiedzić największą świątynię w Skandynawii, mianowicie Nidarosdomen. Gotycka budowla robi również niemałe wrażenie, zwłaszcza na tle innych budowli norweskich, które w sumie do dużych nie należą.

SundayBikers


"O! Fajnie, przed nami jakaś dobra górka!"


Już po pierwszych dniach dotarło do nas, że plan przedwyjazdowy, aby kręcić 100 km dziennie jest... ambitny. Podjazdy okazały się jakoś dłuższe, bagaż dziwnie ciężki, a energia jakaś taka wyczerpywalna. Nie twierdzę, że nie byliśmy przygotowani. Po prostu nabraliśmy szacunku do dystansu, co nas tylko bardziej zmotywowało. Czerpaliśmy więc fanatyczną wręcz radość z pokonywania kolejnych podjazdów. W Norwegii te zaś wyglądają następująco: jedziemy spokojnie na wysokości 2 metrów n.p.m., po czym 2 godziny podjazdu później znajdujemy się już na wysokości ponad 800 metrów. Jak widzicie, różnice wysokości są znaczne, tym bardziej, że startujemy właściwie ciągle z poziomu morza.

SundayBikers


Największą osiągniętą przez nas wysokością było 1250 metrów - w Regionie Hardanger. Sam obszar Hardanger jest dość płaski...jak już się tam wjedzie. Krajobraz rodem z Władcy Pierścieni, brakowało tylko latających Nazguli.

SundayBikers


Liczne oczka wodne wzbogacały nie tylko krajobraz, ale też i lokalną faunę. W powietrzu roiło się od komarów. Przeszkadzały one nie tylko przy robionym naprędce obiedzie, ale także podczas robienia zdjęć. Jeśli człowiek nie jechał, to mógł wytrzymać bez ruchu maksymalnie 4 sekundy. W Hardanger też mieliśmy okazję zobaczyć z daleka całkiem spory kawałek lodowca...

SundayBikers


A propos, ciekawe jest, że na stosunkowo niskich wysokościach np. 800 metrów, przy temperaturze powietrza ponad 20 stopni można znaleźć całkiem spore ilości śniegu. Kuba do tego stopnia w nie wierzył, że to nie jest kamień, że musiał to sprawdzić osobiście.

Skoro już opowiadam o podjazdach, nie mogę nie wspomnieć o słynnej Drodze Troli. Tak naprawdę było to nasz pierwsze poważne wyzwanie na trasie; zmierzyliśmy się z nim już trzeciego dnia wyprawy. Sama serpentyna, powstała w roku 1936 robi imponujące wrażenie. Podziwiać należy kierowców autobusów, którzy są w stanie pokonać tak ostre zakręty. Nasza dzielna drużyna pokonała Trollstigen wzorowo, przy zauważalnym dopingu innych uczestników ruchu.

Sunday Bikers


"Hm... wyczuwam dobry zjazd."


Przy pokonywaniu kilkugodzinnego podjazdu, pod koniec można było już oczekiwać zasłużonej nagrody. To nie były zwykłe zjazdy. Kilkukilometrowe serpentyny w dół, w otoczeniu skał, strumieni i widoków fjordu dostarczały niepowtarzalnych wrażeń. Przy nachyleniu ponad 8%, dociążeni bagażem czuliśmy się jak na motocyklach. Pozostawało tylko podziwiać widoki, a te niejednokrotnie zapierały dech w piersiach. Jaka jest konsekwencja zjazdu? Oczekiwanie na kolejny podjazd - tych nie zabraknie!

SundayBikers

"Szef kuchni poleca: ryż z sosem, ewentualnie ryż z sosem"


Połowę naszego bagażu stanowiła żywność. Wieźliśmy kompletne wyżywienie dla trzech osób na ponad tydzień. W ramach naszej wyprawy utarł się nam nawet konkretny schemat posiłków. Poranek rozpoczynaliśmy kulturalnie od kawy. Do tego dochodziła owsianka z różnymi dodatkami - rodzynki, morele, figi, słonecznik. Z początku robiona na wodzie, później z dodatkiem bardzo smacznych, pitnych jogurtów owocowych. Takie śniadanie starczało akurat na pierwsze 30 km. Na "trzydziestce" oraz na kolację posilaliśmy się miejscowym chlebem z dodatkiem mięsa puszkowanego oraz świeżymi warzywami. Najlepsze jednak były obiady ok. 70 kilometra. Dzięki temu, że wieźliśmy ze sobą kuchenkę turystyczną, nasz Szef Kuchni Kędzior raczył naszą drużynę bardzo dobrymi kombinacjami ryżów, kasz oraz makaronów z sosami. Ponadto, mieliśmy okazję przetestować jedzenie liofilizowane - każdy z nas dysponował dwiema paczkami gotowego posiłku, do zalania wrzątkiem. Nie jest to jednak zwykła zupka chińska. Lekka paczka z wysuszonym "kurczakiem z warzywami" w zupełności wystarczyła za kompletny obiad, a skład był bynajmniej nie chemiczny.

SundayBikers


Prawdziwym szczęściem w Norwegii są często napotykane strumienie i źródła. Dzięki temu nie mieliśmy problemów z wodą pitną. Ponadto często korzystaliśmy z gościnności samych Norwegów, prosząc ich o możliwość uzupełnienia zasobów wody na trasie.

"Jedliście coś? Hm... a może chcecie herbaty?"


Gościnność i otwartość mieszkańców przerosła nasze oczekiwania. W pierwszym tygodniu wyprawy podczas deszczu na obiad schroniliśmy się w wiacie przystankowej. Aura była wybitnie niesprzyjająca, a pozostawało nam jeszcze ok. 30 kilometrów planu na ten dzień. Wyobrażacie sobie nasze zaskoczenie, kiedy zostaliśmy nagle zaproszeni przez Bjoern'a w gościnę? Nasi gospodarze poczęstowali nas herbatą, ciastkami i truskawkami. Co więcej, zaproponowano nam miejsca noclegowe w altanie, abyśmy nie musieli się wyprawiać w ulewę. Mało - prysznic oraz śniadanie także! Cały wieczor z Bjoernem, Elle oraz Olafem spędziliśmy na miłych rozmowach oraz wymianie doświadczeń.

"Ej, na co ta ciężarówka czeka?"


Muszę choć kilka zdań napisać o ruchu drogowym. Samochodów na trasie nie jest dużo. Drogi asfaltowe są w bardzo dobrym stanie i nie ma zbyt wielu wybojów. Co najlepsze, rowerzysta w Skandynawii NAPRAWDĘ czuje się pełnoprawnym uczestnikiem ruchu drogowego. Samochodów nie wyprzedza przed zakrętami, zachowuje cały pas odstępu, a nakazej prędkości nie przekracza się. Pozwoliło to nam czuć się na drodze bezpiecznie i skupiać się na przyjemności, a nie nerwowym oglądaniu za siebie.

SundayBikers


"Pff, krótki ten tunel, tylko 4 kilometry"


W Norwegii jak zapewne wiecie, znaleźć można tunele. Sporo tuneli. Od kilkusetmetrowych do kilkukilometrowych. Część z nich dopuszcza ruch rowerów, inne, głównie dłuższe lub wyjątkowo kręte - niestety nie. Tutaj muszę niestety powiedzieć, że nie zawsze informacja o zakazie jazdy rowerem w tunelu wiadoma jest odpowiednio wcześnie... przy jednym 6-kilometrowym tunelu okazało się to trochę późno...a taka tablica powinna stać te 40 kilometrów wcześniej, skoro nigdzie nie było innej drogi. No, ale nie ma co marudzić - chociaż osobiście uważam, że jazda rowerem w tunelu nie dostarcza przyjemnych wrażeń. Niemniej, doświadczenie jest cenne, zawsze to coś nowego.

Sunday Bikers


"A łosia widzieliście? A we fiordzie się kąpaliście?"


Norwegia w sumie pokazała nam wszystko, co najlepsze. Obowiązkowa kąpiel we fiordzie nie rozczarowała - woda była zimna. Podczas pobytu u naszych znajomych Pauli i Michała w Hov doświadczyliśmy burzy z piorunami "które są bardzo rzadkie o tej porze". Na łące obok szosy śmignął nam także łoś z prawdziwego zdarzenia, "które naprawdę ciężko spotkać tak blisko miasta".

"Mmm... mógłbym tu mieszkać"


No to w końcu o widokach będzie. Tu też mieliśmy pełny przekrów - od lekko pagórkowatych terenów, poprzez leśne serpentyny aż do terenów górzystych. Fjordy, z których słynie Norwegia, widziane z kilkuset metrów n.p.m. tworzą bajkową scenerię. Na wysokości 1000 metrów mamy krajobraz jak w polskich Tatrach, podczas gdy w okolicach Oslo przemierzamy tereny podobne do Kaszub. Skaliste góry wyrastające prosto z morza są jednak niepowtarzalne. Spokojnie można zazdrościć niektórym mieszkańcom widoku z okna. Zresztą, co tu dużo opowiadać, sami zobaczcie kilka zdjęć z trasy.

Sunday Bikers

Sunday Bikers

Sunday Bikers


"Dzień czwarty: - tak kochanie, właśnie jedziemy na lotnisko, jeszcze 800 kilometrów."


W formie małego podsumowania: 1200 kilometrów udało się wykręcić. Rowery spisały się świetnie (głównie dzięki pracom naszego serwisu Rock and Road). Dętek wymienionych: sztuk 0. Pachnące jeszcze nowością sakwy MSX kupione prawie na ostatnią chwilę okazały się świetnymi, nieprzemakalnymi i odpornymi szafami - spełniły oczekiwania w 100% i możemy je spokojnie polecić. Trasa szczegółowo przygotowana przez Radka z wykorzystaniem nawigacji turystycznej Garmin pozwoliła bez przeszkód przemieścić się przez pół Norwegii. No, może nie licząc krótkich odcinków, gdzie GPS nie wiedział, że zakaz rowerów obowiązuje. Mieszkańcy przyjaźni i pomocni; wszyscy mówią po angielsku, a i łamany norweski Kuby pomógł w komunikacji.

Nie ma co ukrywać, że podróż ta nie byłaby tak cudowna, gdyby nie wsparcie i pomoc innych. Poza kochaną rodziną i przyjaciółmi, za okazane nam wsparcie należy podziękować naszemu sponsorowi, firmie Nordic Services Sp. z o.o., za fachową pomoc i warsztat serwisowi Rock and Road, Prezydentowi Miasta Gdańsk za objęcie naszej wyprawy honorowym patronatem; mediom: MojaNorwegia.pl, Radiu Gdańsk oraz Tri-fun.pl, naszym partnerom kawiarni podróżniczej Południk 18 oraz sklepowi SzumGum.com, a także firmie MyCall oraz HBO Wygonin. Bez Waszej pomocy nasza wyprawa nie byłaby tak udana!

Sunday Bikers


Tymczasem cieszymy się naszym małym wyczynem i długo będziemy wspominać przepiękne wakacje, jakie sobie urządziliśmy. A jako że po dobrym wyjeździe pozostaje zazwyczaj niedosyt, zabieramy się za planowanie kolejnego wyjazdu...


Spragnionych widoków zapraszamy na nasz funpage www.facebook.com/SundayBikersGd oraz blog sundaybikers.pl


Pozdrawiamy,
Ekipa SundayBikers


Kuba Czakański
Tomasz Kędzia
Radek Piotrowski

zdjęcie: fotolia - royalty free


Reklama
Gość
Wyślij


Reklama
Facebook Messenger YouTube Instagram TikTok