Damski duet na Svalbardzie – wyjątkowa, kobieca ekspedycja już jutro rusza na Północ
Zimowy Tempelfjord zachwyca swoim pięknem. fot. Krzysztof Michalski
Ola Hołda-Michalska: Polska ma długą i bogatą tradycję polarną, zarówno w Arktyce jak i w Antarktyce. Jest to kierunek wyraźnie zdominowany przez mężczyzn, ale Polki także brały udział w letnich, naukowo-eksploracyjnych wyprawach polarnych na Svalbard. Pierwszą kobietą zimującą w Polskiej Stacji Polarnej w Hornsundzie była Danuta Bednarek - żona kierownika zimowania w latach 1995/96. Przez lata kobiety miały "zakaz wstępu" zimą do tej "męskiej ostoi". Jako jednej z nielicznych Polek udało mi się w 2002 roku przeniknąć na chwilę do tego zamkniętego męskiego świata. Była to zimowa, narciarska wyprawa Longyearbyen - Hornsund - Longyearbyen. Kobiety na Spitsbergen przybywały więc latem. Uczestniczyły w wyprawach naukowych oraz dzielnie pracowały w kuchni.
MN: W końcu jednak nastąpił przełom?
OH-M: Tak, zmiany zaczęły się na początku XXI wieku. Ania Kowalska została pierwszą kobietą-kierownikiem zimowania w Stacji w Hornsundzie. Obecnie w składzie zimowym jest zawsze kilka pań. Osobna działka to wyprawy niezwiązane z działalnością naukową. Ania Bartczak-Monsen - jako jedyna Polka przezimowała wraz z mężem i zaprzęgiem psów w odizolowanej zimą Stacji Toruńskiej na Spitsbergenie. Natomiast pierwsza polska zimowa wyprawa w czysto kobiecym składzie to „Trzy Dziewczyny z Newtontoppen” w 2012 roku.
Mamy z Joanną duże doświadczenie polarne. Od 17 lat przygotowuję z mężem Krzysztofem ekspedycje polarne. Mam za sobą szereg trudnych ekspedycji zimowych. Planowana wyprawa ma być treningiem, urlopem... chwilą dla nas. Bezwstydnie powiemy: należy się to nam, a to 300 km powinno pokazać czy w takim składzie mamy szansę działać dalej. I stworzyć mały podrozdział w polskiej, kobiecej polarystyce zimowej.
Joanna Mostowska: Główną niedogodnością będzie dwa tygodnie nocowania pod namiotem, na mrozie. Brak możliwości umycia się, ogrzania. Codzienny, wielogodzinny marsz na nartach. Huraganowy wiatr, mróz. Brzmi strasznie? My to lubimy. Największym zagrożeniem będą niedźwiedzie polarne. Będziemy jednak wyposażone w broń, a także specjalny sprzęt, który rozstawimy wokół namiotu nocą. Pogoda oczywiście może dać nam w kość, ale jesteśmy przygotowane na zróżnicowane warunki. Dwa tygodnie wędrówki i marsz po kilka lub nawet kilkanaście godzin dziennie będzie na pewno wyczerpujący fizycznie. Na to też jesteśmy przygotowane. Obawiamy się losowych wypadków, w stylu skręcona kostka. Wylatujemy 30 marca, a w trasę ruszamy 1 kwietnia. Mamy nadzieję, że los będzie nam sprzyjał i że choć wyruszymy w drogę w Prima Aprilis – Spitsbergen nie urządzi nam jakiegoś psikusa.
JM: I tu jest wreszcie coś pozytywnego dla pań, które wiecznie są na dietach – na takim wyjeździe można, a nawet trzeba jeść dużo, tłusto i kalorycznie. Słodycze, mięso i olej są w cenie. Większość żywności to posiłki liofilizowane – wysuszone potrawy, które wystarczy zalać wrzątkiem. Będziemy jadły co najmniej dwa razy więcej (pod względem kalorii) niż na co dzień, a prawdopodobnie i tak schudniemy. Niska temperatura i wysiłek dadzą nam w kość, a raczej... w tłuszcz!
OH-M: Niewątpliwie inspiracją była postać Liv Balstad, Norweżki, żony Gubernatora Svalbardu w latach powojennych. Były to pionierskie czasy odbudowy infrastruktury Svalbardu po zniszczeniach II wojny światowej. W książce "Pod biegunem kwitną kwiaty" Liv opisuje życie kobiety w męskim świecie traperów i górników. Przyznam się, że po raz kolejny czytam tę książkę z zazdrością. Odwiedzimy przede wszystkim Longyearbyen - stolicę Svalbardu, Fredhaim - chatę sławnego trapera Hilmara Nøisa oraz Ellen Nøis , górniczą osadę Sveagruva oraz Barentsburg. Kobiety tak naprawdę były wszędzie. Polowały wraz z traperami, prowadziły domy, gotowały posiłki i dbały o zdrowie w osiedlach górniczych. W latach świetności Barentsburga, Rosjanie hodowali w tym górniczym miasteczku nawet krowy i prowadzili szklarnie! Pamiętam album z tamtych lat, a w nim kobiety w białych czepeczkach podające jedzenie górnikom. Raz ukazane przy pracy w waciakach, a zaraz potem w narodowych strojach w czasie świąt.
JM: Poznaliśmy się z Kubą, moim mężem, gdy wybierałam się w roczną podróż po Azji. Kiedy jechałam przez Tybet na rowerze, Kuba wysyłał mi sms-y z instrukcjami jak coś naprawić w przerzutkach. W podróż poślubną pojechaliśmy do Norwegii na wędrówkę na nartach. Od początku było wiadomo, że nie potrafię usiedzieć w miejscu, więc pomysły kolejnych wyjazdów nie były dla nikogo zaskoczeniem.
OH-M: Razem studiowaliśmy, razem "tłukliśmy" kamienie, szukaliśmy trylobitów w Górach Świętokrzyskich i złota na Uralu. Próbą był roczny pobyt mojego męża, Krzysztofa na Spitsbergenie. Kobiety nie mogły jeszcze wtedy zimować, więc w podróż poślubną poszliśmy na nartach właśnie do tego "zakazanego" Hornsundu. 11 lat temu Krzysztof powołał do życia "Narvala" - biuro polarne. Odtąd z pasją razem je prowadzimy. Od chwili pojawienia się córki Mai wspólne podróże na daleką Północ stały się jednak trudne. Jeździ głównie Krzysztof - jako przewodnik i jako naukowiec.
MN: Rozłąka z ukochaną osobą na pewno jest trudna.
OH-M: To prawda. Od prawie 10 lat pakuję i rozpakowuję bagaże. Tęsknię, martwię się i... zazdroszczę. Dwa lata temu udało mi się wymknąć na zimową wyprawę na Newtontoppen. Zamiana ról, nawet na dwa-trzy tygodnie jest jednak dla męża bardzo trudna. Nie lubimy się rozstawać. Planujemy w tym roku w końcu jechać razem, całą rodziną na letni trekking na Svalbard.
Ola i Joanna: Z drugiej strony dla mężów dwa tygodnie to nie tak długo. Na pewno będą tęskniły nasze dzieci, a my za nimi. Jednak na 52 tygodnie w roku, to te 50 tygodni jest poświęcone rodzinom.
OH-M: Na razie chcemy zrealizować swój plan związany ze Svalbardem. Wyprawa na Grenlandię będzie trudniejsza, dłuższa i kosztowniejsza. Ale obie marzymy o niej od dawna. A czym byłoby życie bez spełniania marzeń? Po kilku tygodniach wyjazdu zawsze można przez kolejne 50 tygodni opowiadać jak było.
MN: Dziękuję za rozmowę. Trzymamy kciuki za powodzenie wyprawy!
Joanna Mostowska to współwłaścicielka znanej warszawskiej klubokawiarni podróżniczej - Południk Zero. Samotnie przeszła znajdujący się w Norwegii największy europejski płaskowyż − Hardangervidda. Ponadto przejechała na rowerze samotnie ok. 3 tys. kilometrów przez Tybet, pokonując przełęcze o wysokości ponad 5 tys. metrów n.p.m. Za ten wyczyn otrzymała wyróżnienie na Kolosach.
To może Cię zainteresować
29-03-2016 22:14
1
0
Zgłoś
29-03-2016 21:56
2
0
Zgłoś
29-03-2016 15:04
1
0
Zgłoś