Strona korzysta z plików cookies

w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Prywatności. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce.

Przejdź do serwisu

Rozlicz podatek za 2023

LO szantażuje Statoila: Albo mniej dostawców z zagranicy, albo szlaban na inwestycje na Lofotach

 
 
Jeśli Statoil w dalszym ciągu będzie przenosił duże kontrakty poza Norwegię, zarówno centrala związkowa LO, jak i rządząca Partia Robotnicza (Ap) mogą powiedzieć „nie” rozbudowie instalacji do wydobycia ropy i gazu na Lofotach i archipelagu Vesterålen.


Przewodniczący należącego do LO związku Fellesforbundet (największego związku grupującego pracowników sektora prywatnego), Arve Bakke, jest zdecydowanym zwolennikiem inwestycji na Lofotach i Vesterålen, ale zaznacza, że ciężko może być przekonać do tej idei mieszkańców północnego wybrzeża Norwegii, jeśli nie zobaczą, że dzięki temu powstają dla nich miejsca pracy.

- W ciągu roku lub dwóch portfele zmówień stoczni norweskich opróżnią się, jeśli te nie zapewnią sobie nowych kontraktów już teraz – ostrzega Bakke.

Inwestycje i miejsca pracy

W chwili obecnej stocznie pracują pełną parą i muszą ściągać pracowników z zagranicy, by na czas uporać się ze zleceniami. Ale w ciągu minionego roku Statoil podpisał duże kontrakty na budowę instalacji dla przemysłu offshore z przedsiębiorstwami z Korei i Holandii. Kolejne zlecenia mają zostać przydzielone w ciągu najbliższych miesięcy, czyli jeszcze przed kwietniowym kongresem LO i konwencją krajową Ap. Arve Bakke jest zdania, że jeśli te nowe zlecenia nie trafią do przedsiębiorstw norweskich, będzie to oznaczać, że Statoil pogwałcił swoje zobowiązania zarówno wobec rządu, jak i wobec społeczeństwa norweskiego.

- Działalność wydobywcza na szelfie przyniosła Norwegii okres niezwykłej prosperity. Od wielu lat Norwegia czerpie z niej olbrzymie zyski. Ale potrzebujemy również miejsc pracy. W tej chwili jest poparcie społeczne dla dalszych inwestycji na dalekiej północy, między innymi właśnie dlatego, że ludzie widzą, że dzięki temu na wybrzeżu powstają nowe miejsca pracy. Jeśli to społeczne zaufanie zniknie, trudniej będzie o otwarcie kolejnych obszarów na poszukiwania i eksploatację.

Groźba?

Bakke nie chce przyznać, że związki zawodowe szantażują Statoil wycofaniem poparcia społecznego, ale wypowiada się bardzo stanowczo:

- Zarówno w łonie Partii Robotniczej, jak i LO ścierają się różne poglądy na kwestię poszukiwań i wydobycia ropy i gazu w okolicach Lofotów i Vesterålen. My w Fellesforbundet reprezentujemy jedną z postaw skrajnych (pozytywną). Mimo to nie jestem ani ślepy, ani głuchy i słucham tego, co mówią na ten temat inni. A jeśli inwestycje nie będą przekładać się na nowe miejsca pracy na wybrzeżu, nie będziemy mogli popierać tych inwestycji z taką samą siłą, jak dotąd. Tak więc – kontynuuje – nie jest to groźba, ale jasne określenie tego, jakie mogą być konsekwencje podjętych przez Statoil decyzji. Niepokojące jest to, że zarząd firmy zdaje się tego nie widzieć, że nie liczy się ze zmianą nastawienie opinii publicznej, jeśli miejsca pracy w Norwegii znikną.

Pieniądze to nie wszystko

Sekretarz Fellesforbundet, Hans-Christian Gabrielsen, podkreśla, że Statoil, mimo uchylenia odgórnych regulacji w tej dziedzinie, powinien poczuwać się do pewnej odpowiedzialności wobec Norwegii:

- Kiedyś w warunkach udzielania koncesji zapisane było, że firma chcąca eksploatować zasoby na szelfie kontynentalnym musi korzystać z norweskich dostawców. Dzięki temu rozwinął się u nas przemysł stoczniowy, obsługujący branżę offshore, na poziomie światowym. Teraz nie ma już takich wymogów. Jednak jeśli Statoil kieruje się tylko tym, by oferta była jak najniższa, nie zważając na inne czynniki, takie jak gwarancje, czy bezpieczeństwo dostawy, często okazuje się, że cena końcowa wcale nie jest taka niska, jak się na początku wydawało.

Gabrielsen przypomina przy okazji o wcześniejszych złych doświadczeniach z dostawcami i wykonawcami koreańskimi.

Statoil kontratakuje: norweskie firmy muszą uważać, by nie przesadzać z cenami

Statoil ze swej strony uważa, że krytyka związkowców jest chybiona, gdyż przedsiębiorstwa norweskie otrzymują bardzo dużą część zleceń, związanych z aktywnością na szelfie. Podobnie będzie również tej zimy i na wiosnę.

Ola Anders Skauby, rzecznik koncernu, mówi, że nie rozumie zarzutów, według których Statoil nie przyczynia się do wzrostu zatrudnienia w norweskim przemyśle:

- Spośród 145 miliardów koron, czyli ogólnej wartości naszych kontraktów i zamówień w roku 2012, 77% trafiło do Norwegii. Jeśli chodzi o modyfikacje i naprawy, 95% zleceń trafia do firm norweskich.

Rzecznik Statoila podkreśla, że trzeba patrzyć na cały okres istnienia instalacji do wydobycia ropy i gazu:

- Jeśli weźmiemy jakieś przykładowe pole roponośne, okaże się, że tylko 30% wszystkich kosztów, jakie trzeba zainwestować w jego powstanie i utrzymanie, związane jest z budową platform. Reszta idzie na ich obsługę i konserwację i te prace zlecane są niemal wyłącznie firmom norweskim.

Skauby nie chce komentować bezpośrednio „gróźb” Arvego Bakke i Fellesforbundet, ale na zakończenie swoich wywodów wbija mu szpilę:

- Przydzielamy kontrakty tym podmiotom, które mogą zapewnić odpowiednią jakość, cenę i które mają odpowiednie moce przerobowe. Uważamy, że dostawcy norwescy jak najbardziej mogą tu być i są konkurencyjni, nie kwestionujemy zwłaszcza jakości ich prac, ale muszą proponować realne, możliwe do zaakceptowania ceny. Tymczasem widzimy, że firmy norweskie mają bardzo wysoki poziom kosztów.


Na podstawie: Aftenposten, Fellesforbundet






Reklama
Gość
Wyślij


Reklama
Facebook Messenger YouTube Instagram TikTok