Strona korzysta z plików cookies

w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Prywatności. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce.

Przejdź do serwisu

Pozostało jeszcze:

12
DNI

do zakończenia rozliczeń podatkowych w Norwegii

Rozlicz podatek

Polacy w Norwegii

Jak żyją „sezonowcy” w kraju fiordów? Pytamy młodych Polaków dorabiających w Norwegii

Hanna Jelec

27 lipca 2016 11:16

Udostępnij
na Facebooku
Jak żyją „sezonowcy” w kraju fiordów? Pytamy młodych Polaków dorabiających w Norwegii

tym roku stawki wynosiły ok. 165 NOK za godzinę pracy lub 25 NOK za kilogram zebranych owoców fotolia.com - royalty free

Kamil z Rafałem malowali domy, Sławek pracował na budowie, co godzinę popijając norweską kawę, a Bartek pojechał na zmywak, został tam kucharzem. „Sezonowcy”, bo tak między sobą mówią na siebie młodzi Polacy, opowiadają nam o swoich doświadczeniach przy pracy sezonowej w Norwegii.
Na forach witają się per „sezonowcy”. Szukają informacji, rozglądają się za znajomymi znajomych i potencjalnymi noclegami, których wynajem nie doprowadzi ich do bankructwa. Polscy pracownicy sezonowi, bo o nich mowa, do Norwegii wybierają się przede wszystkim w celach zarobkowych. Do wyjazdu przygotowują się już od zimy, a do Skandynawii wyruszają w wakacje, kiedy kończy się rok akademicki. Pośród nich znajdziemy zarówno niezadowolonych z obecnej pracy młodych Polaków, którzy potrzebują szybko się wzbogacić, jak i pasjonatów norweskiej kultury i fiordów, których interesuje przede wszystkim zwiedzanie. Ale prym nieprzerwanie wiodą studenci – to właśnie oni zajmują zaszczytne pierwsze miejsce w rankingu zainteresowanych pracami dorywczymi. Z roku na rok wyjeżdżają coraz chętniej.

Jak podaje norweskie Centralne Biuro Statystyczne (SSB), tylko w ostatnim roku liczba pracowników sezonowych w kraju wzrosła o 28 tys. Młodzi ludzie wybierają Norwegię ze względu na wysokie, względem polskich, zarobki. To właśnie oni z powodzeniem mogą być określeni mianem najwierniejszych pasażerów tanich linii lotniczych w okresie wakacji. Kierunek – wszędzie, gdzie płacą w norweskich koronach!

Nie komfort a cena

Z chwilą, gdy wejdą na pokład samolotu, wiedzą, że z wygodą będą musieli się na razie pożegnać. Z jednej strony studenci ruszający do Norwegii próbują zaoszczędzić na bagażu, z drugiej wiedzą, że nawet bochenek chleba będzie kosztował 5 razy więcej niż w Polsce, a zatem dla wielu konserwy i zupki chińskie w bagażu wydają się bardziej niż wskazane.

To zależy od tego, czy potrafimy sobie odmawiać. Ja byłem przyzwyczajony do piątkowych piwek, dobrego jedzenia i „domowych” standardów. A jednocześnie rozwoziłem gazety i mieszkałem w pokoju, który kosztował zdecydowanie więcej, niż był warty. Więc mój pierwszy sezon skończył się zerem na koncie. ~Olaf

Podobnie jest z mieszkaniem – w większych miastach pracownicy sezonowi najczęściej mieszkają w kollektivach, odpowiednikach studenckich stancji, gdzie na jeden pokój przypada co najmniej dwóch lokatorów. W mniejszych miejscowościach i na wsiach są to zwykle długie domki przypominające baraki. – Nie są luksusowe, ale jest w nich wszystko, czego człowiekowi potrzeba. Czyli łóżko, prąd i woda. I zwykle pobyt w nich zapewnia pracodawca, więc chociaż to mam z głowy – tłumaczy Aneta, tegoroczna maturzystka ze Szczecina, które pracuje przy zbieraniu truskawek na plantacji w okolicach Kongsvinger.

Kto szuka, ten znajdzie?

Wielu młodych Polaków podkreśla, że pracy sezonowej nie ma już tak wiele jak kiedyś. Inni, tak jak Robert z Bydgoszczy, tłumaczą, że po prostu trzeba jej szukać z wyprzedzeniem, najlepiej już w okolicach lutego. No i trzeba wiedzieć gdzie. Z pomocą przychodzi jak zwykle Internet. Strony takie jak aetat.no, norsk.lysningsblad.no, czy stillinger.no oferują wiele rodzajów prac sezonowych.

Należy jednak pamiętać, że decydując się na wyjazd na własną rękę, dobrze jest mieć wszystko zorganizowane.  Inaczej nasza przygoda może skończyć się tak, jak w przypadku pewnego „sezonowca”, który na forum-norwegia.pl opowiada: „Dziś wróciłem z Oslo po 16 dniach pobytu z zamiarem znalezienia pracy dorywczej na 2-3 miesiące. Wróciłem spłukany.  Moje „CV-ki” pewnie pojemniki na makulaturę zapychają, tyle ich zostawiłem i nic... Bez norweskiego bądź znajomości jest bardzo ciężko w okolicach Oslo. Jedyne co mi pozostało, to czekać jeszcze na odzew po czasie i szperać po „finach” i innych…”

Wielu młodych Polaków boi się porażki związanej w samodzielnie organizowanym wyjazdem. Zamiast tego korzystają z agencji pracy lub samozwańczych „pośredników”. Z jednej strony pośrednicy mają być gwarancją bezpieczeństwa – mają kontakty, często załatwiają za nas nocleg i przejazd, a pracownik nie wybiera się do innego kraju „w ciemno”. Z drugiej strony, nawet gdy wszystko jest teoretycznie zapięte na ostatni guzik, może okazać się, że wizja pośredników nijak ma się do rzeczywistości. Na forum związanym z pracą sezonową możemy przeczytać: „Nie polecam tego naganiacza, bardzo antypolskie nastawienie do Polaków w biurze. Ucinają z wypłat za co chcą, bez uzasadnienia, wmawiają, że praca w miastach, a później się okazuje, że praca jest na wyspie na wsi, gdzie jest tylko 1 sklep.”

Pracownik z polecenia

Dobrym rozwiązaniem jest praca w tzw. „sieciówkach”. Maciej, 28-latek z Włocławka, który wcześniej pracował w McDonald’s we Wrocławiu, teraz powtarza swoją przygodę w sieciówce w Drammen. – Pracowałem tam jeszcze przed studiami. Na pewno sporo mi to dało, bo nie wiem, czy bez doświadczenia w ich sieci zdecydowaliby się mnie przyjąć na tak krótki okres. Norweskiego uczyłem się na własną rękę i na pewno nie był powalający, więc myślę, że to właśnie wpis w CV odegrał decydującą rolę – opowiada.

Iza i Magda, studentki architektury, dorabiały w popularnej sieci kawiarń znanej także w Norwegii. Zainspirował je… blog internetowy. Dziewczyny przeczytały o „sezonowiczce” pracującej w norweskiej sieciówce, tej samej, w której wcześniej pracowała w Polsce. Postanowiły iść za ciosem i poprosić pracodawcę o pomoc. Dzięki dobrym rekomendacjom udało im się znaleźć pracę od czerwca do końca września w placówce tej samej sieci ulokowanej w Bergen.

Rekomendacje poprzednich pracodawców to element, który często zaskakuje Polaków. – U nas czegoś takiego po prostu nie ma, a rzeczy napisanych w CV często się nawet nie weryfikuje. W Bergen byłyśmy polecone przez naszą kierowniczkę i to naprawdę coś tam znaczyło. Zależało nam na tym, żeby mieć normalną umowę, normowany czas pracy i dobre warunki, więc podchodziłyśmy do tego poważnie. Ważne jest jednak, żeby te rekomendacje były naprawdę dobre – mówi Magda.

„Nie kłam w CV”

Jak przestrzegają doświadczone „sezonowiczki”, musimy uważać, żeby w rekomendacjach i CV nie było błędów. No i żeby były prawdziwe. – Pamiętam jak dziś, że kolega z Polski chwalił się, że rekomendacje pisał sobie sam. Podpisywał się wymyślonym nazwiskiem, licząc na to, że wszystko przejdzie bez echa. Pracy oczywiście nie dostał, wrócił z niczym – mówi Iza.

No i oczywiście wszystko powinno być przetłumaczone na angielski, bo tych polskich wypracowań i tak nikt nie zrozumie, przestrzegają dziewczyny. Iza dodaje, że warto od razu podawać nowy norweski numer telefonu, bo „na polski i tak nikt nie zadzwoni”. Pozwoli nam to też uniknąć ewentualnych wysokich kosztów za rozmowy telefoniczne za granicą.

Wyzwania językowe

Warto jednak pamiętać, że znajomość języków obcych bardzo nam się przyda. Jak zaznacza Kamil ze Szczecina, pracownik sezonowy w okolicach Bergen, nie warto wybierać się do pracy bez znajomości języka innego niż polski. – Mnie bardzo pomógł niemiecki, choć mówię tu głównie o umiejętności rozumienia tego, co mówili do mnie przełożeni. Niektóre słowa wydawały mi się bardzo podobne i łatwiej było mi zrozumieć sens ich wypowiedzi. Choć oczywiście czasem bywało ciężko. Ja komunikowałem się z nimi po angielsku. Po trzech miesiącach moja znajomość norweskiego wciąż jest na poziomie bliskim zerowego. Na szczęście większość z nich mówi po angielsku. Mój pracodawca miał 76 lat, więc i tak byłem pod wrażeniem, że znał jakiekolwiek słowa po angielsku!

Kim chcesz zostać, gdy wyjedziesz?

Branże są zróżnicowane. Polacy najczęściej wybierają budownictwo, gastronomię, usługi sprzątające, pracę przy zbieraniu owoców na plantacjach, i w leśnictwie. Powód jest bardzo prosty – przy większości z tych zawodów niepotrzebna jest znajomość języka norweskiego, który do najłatwiejszych nie należy.

Największą popularnością wśród polskich pracowników sezonowych cieszą się zbiory truskawek. Jak możemy przeczytać w ogłoszeniach, wynagrodzenie pracowników zależy od ilości zbiorów (płatne za kg) lub przepracowanych godzin. W tym roku stawki wynosiły ok. 165 NOK za godzinę pracy lub 25 NOK za kilogram zebranych owoców. Aneta, która zbiera truskawki na plantacji, jest zadowolona ze stawki. –Podobno więcej płacą ludziom, którzy zbierają pomidory i ogórki (ok. 64 zł/h – przyp. red.). Ale takich ofert jest mniej, więc wzięłam to, co mi akurat proponowała agencja pracy.

Młodzi Polacy rozglądają się głównie za pracą fizyczną. Na forach internetowych aż roi się od relacji sezonowych pracowników. Niektórzy nie wyobrażają sobie, że mogliby pojechać tam ponownie. Jedna z „sezonowiczek” pisze na Twitterze: „Drugi dzień w pracy i mam dość (…) 5 i ostatni rok, więcej tu nie przyjadę”

W grupie raźniej

Kacper i Rafał, studenci z Wrocławia swoją przygodę z pracą sezonową wspominają znacznie lepiej. Udało im się znaleźć pracę w małej miejscowości na północy Norwegii. – Wybraliśmy się tam w ciemno, ale było wesoło. W grupie zawsze raźniej, więc szukaliśmy pracy w piątkę. Razem z kolegą i dwoma koleżankami Rafała odwiedzaliśmy każdy dom we wsi, pytając o remonty. Część mieszkańców zamykała drzwi, inni momentalnie zaczynali się namyślać, czy znajdzie się dla nas jakaś praca – mówi Kacper. – Na szczęście udało się. Podejrzewam, że gdyby nie ten jeden dom, od którego zaczęliśmy remonty, byłoby krucho. A tak, zdobyliśmy zaufanie i inni też chcieli nam coś zlecać.

Czasami mam wrażenie, że to, co robimy tutaj „norweskim tempem” w tydzień, w Polsce byłoby zrobione w dwa dni. ~Sławek

– Praca przy remontach jest dość wymagająca – dodaje Rafał. – Trzeba być wytrzymałym, a przede wszystkim mieć jako takie doświadczenie. To, co robiliśmy, było łatwe: malowaliśmy płoty i domy. Pamiętam też, że z dwa razy naprawialiśmy okiennice. Ale to głównie ze względu na dziewczyny, które nigdy wcześniej nie wykonywały żadnej pracy tego typu. Z drugiej strony to dzięki nim udało nam się wzbudzić zaufanie w mieszkańcach. Także drużyna działała bez zarzutu!

Wielu widzi też ogromne różnice między polską a norweską branżą budowlaną. – Przede wszystkim zarobki – mówi Sławek, 25-letni mieszkaniec Stargardu. – Na budowie dorabiałem w Polsce kilka razy, zawsze było ciężko. Tutaj jest lżej, nie mówiąc już o zarobkach, które są do polskiej budowy nieporównywalne. I chociaż pracujemy fizycznie, to i tak co godzinę jest przerwa na kawę, dużo odpoczywamy. Czasami mam wrażenie, że to, co robimy tutaj „norweskim tempem” w tydzień, w Polsce byłoby zrobione w dwa dni – śmieje się.

Jadą na chwilę, zostają na stałe

Bartek z Chojny w województwie zachodniopomorskim wyruszył do Norwegii nastawiony na pracę w gastronomii. Początkowo miał zamiar przyjechać na dwa miesiące. Został na pół roku. Po czterech miesiącach ponownie zawitał do kraju fiordów. – Skończyłem technikum gastronomiczne, uwielbiam gotować, a do tego jestem wędkarzem. Nie wyobrażam sobie lepszego miejsca, w którym mógłbym nauczyć się obróbki ryb i zdobyć tyle wiedzy, co tutaj. Sezonowo pracowałem w restauracjach. Czasami bywało ciężko, ale opłaciło się. Najpierw był zmywak, później pomoc kuchenna. Płaca była wysoka jak na polskie warunki, ale za coś musiałem się utrzymać, a w Norwegii nie jest tanio. Jednak po tym, jak pracodawca zobaczył, że coś potrafię, dostałem stałą pracę i podniesiono mi zarobki. Dzięki pracy w wakacje udało mi się zdobyć posadę w Unity Line, obecnie jestem kucharzem na statkach. Jak dla mnie lepiej być nie mogło.

Samochód za truskawki

Co robią z zarobionymi pieniędzmi? Bartek, kucharz na promie, wspomina, że za pierwsze „sezonowe” pieniądze kupił motor. Iza i Magda uzbierały na wymarzoną podróż do USA. – To duży wydatek, ale dzięki pracy w wakacje zarobiłyśmy nawet więcej, niż zakładałyśmy. Wielu znajomych mówiło nam, żebyśmy jechały tam jako au pair, czyli opiekunka do dzieci mieszkająca razem z rodziną, u której przebywa. Ale ja nie mam doświadczenia z dziećmi, a Magdzie zależało na tym, żeby wyjazd był w stu procentach wakacyjny, a nie pracowniczy. Dlatego najpierw była Norwegia, a później prawdziwe wakacje.

Podobnym tropem poszli Radek z Anią, młodzi studenci z Poznania, którzy całą swoją wypłatę bez mrugnięcia okiem wydali na wyjazd na Lofoty. – Wynajęliśmy hyttę, tradycyjny norweski domek, ale z bardzo nowoczesnym wnętrzem. Byliśmy też na kursie, nauczyliśmy się nurkować. Nie żałuje tych pieniędzy, było warto. Marzyliśmy o tym od dawna, więc po co sobie odmawiać?

Mimo że stawki wydają się Polakom dość wysokie, nie wszystkim udaje się odłożyć większą sumę. Są studenci, którym wakacyjna pensja wystarcza tylko na życie codzienne w Norwegii. – To zależy od tego, czy potrafimy sobie odmawiać. Ja byłem przyzwyczajony do piątkowych piwek, dobrego jedzenia i „domowych” standardów. A jednocześnie rozwoziłem gazety i mieszkałem w pokoju, który kosztował zdecydowanie więcej, niż był warty. Więc mój pierwszy sezon skończył się zerem na koncie. Ale w następnym roku dorabiałem jako listonosz, udało mi się „wskoczyć” za kolegę, którego poznałem rok wcześniej, a który, dla odmiany, wybierał się na wakacje do Polski. Przejąłem jego pracę na trzy miesiące, a za te pieniądze udało mi się kupić samochód! No i nauczyłem się oszczędzać – śmieje się Olaf.

Reklama
Gość
Wyślij


Reklama
Facebook Messenger YouTube Instagram TikTok