Strona korzysta z plików cookies

w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Prywatności. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce.

Przejdź do serwisu

Rozlicz podatek za 2023

Kultura

Tam, gdzie jesteśmy, może być dobrze - recenzja książki Ireny Rudowskiej

marysia@mojanorwegia.pl

30 listopada 2014 06:00

Udostępnij
na Facebooku
Tam, gdzie jesteśmy, może być dobrze - recenzja książki Ireny Rudowskiej


Nie wiem, czy tytuł książki został celowo nadany przewrotnie. Wydaje mi się jednak, że autorka sama nie zauważyła, że w pewnych miejscach treścią książki niejako zaprzecza tytułowi.

Wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma to tytuł, który może wzbudzić zarówno zaciekawienie, jak i niechęć, zwłaszcza że autorką jest Polka mieszkająca w Norwegii, co mogłoby sugerować, że uważa, iż Polacy w roli imigrantów to dopust Boży. I taka sugestia w książce się pojawia, pojawia się nawet kilka razy. A jednak wcale nie o to tutaj chodzi...

Ta książka nie jest właściwie o Polakach, ani o Polakach w Norwegii. To nie jest książka o imigrantach. Wszystkie te kwestie się tutaj pojawiają, ale jest to przede wszystkim książka o Norwegii i Norwegach. Ale o tym dowiadujemy się dopiero z treści, tytuł sugeruje coś zupełnie innego. 

\\\
fot. MojaNorwegia

Z książki Ireny Rudowskiej płynie spora ilość ważnych i ciekawych informacji - a wszystko jest zapakowane w przystępną formę. Autorka opisuje fragmenty historii Norwegii, lecz nie tylko te najważniejsze - bo całym "smaczkiem" tych opowieści są fragmenty legendarne, niezwykłe lub po prostu - z naszego punktu widzenia - egzotyczne. Rudowska przedstawiła historie wypraw wikingów w stronę dalekich zakątków świata, ich śmiałe wojaże na Wyspy Brytyjskie, Islandię, Grenlandię i tereny dzisiejszych Stanów Zjednoczonych oraz Kanady. Z tych skrawków wielkiej historii sprzed narodzin Chrystusa wiele kwestii Was zaskoczy, zainteresuje, a nieraz... rozśmieszy. Szczególnie wart uwagi jest epizod o trwającej przez pokolenia farmie Grefsheim i o życiu Olafa Tryggvasona, którego historią można by było "obdzielić wiele osób, a każda z nich miałaby bardzo bogaty życiorys", jak pisze autorka. 

Rozdziały o historii w książce Wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma to pewnego rodzaju "bryk" w pozytywnym znaczeniu tego słowa. Autorka pominęła wiele istotnych zdarzeń, lecz opisanie całej historii Norwegii nie byłoby w tego typu publikacji ani potrzebne, ani ważne. Część historyczną czyta się dobrze między innymi dlatego, że zostały tu opisane momenty szczególne. Zawirowania kraju związane z uniami, zniewoleniem, okresem romantyzmu, pierwszymi partiami i walką z bezrobociem w okresie międzywojennym - o tym wszystkim czyta się z zapartym tchem. Tu objawia się niezwykły talent autorki - umiejętność pisania o historii w formie wciągającej opowieści. 

Mapa Skandynawii
Mapa Skandynawii z 1730 roku, fot. wikipedia.org

Książeczka jest niewielka objętościowo - niecałe 200 stron - a jej części wydają się być wyrwanymi z kontekstu urywkami. Jednak autorce udała się również i ta sztuka - zebranie fragmentów wielu wielkich opowieści i ułożenie z nich niezwykłej mozaiki. Na te fragmenty składa się ogromna ilość aspektów: Rudowska pisze o pierwszych wyjazdach Polaków do Norwegii, w czasach, gdy traktowano to w kategoriach ekstremalnych decyzji, pisze o wzajemnym zdumieniu w spotkaniach Polaków i Norwegów i na czym polega owo wrażenie zetknięcia się z egzotyką. Przeczytamy tutaj o kilku niesamowitych epizodach we wspólnej historii Polski i Norwegii, na przykład o więźniach norweskich w Stutthofie. 

Rudowska rozmawia z ludźmi, ewentualnie przytacza rozmowy innych, i jest to kolejną zaletą tej publikacji. Do takich fragmentów książki zalicza się między innymi rozmowa z Perem Bradleyem, zmarłym kilka lat temu "człowiekiem Quislinga", rozmowa z imigrantami z różnych krajów, których łączą z Norwegią przeróżne doświadczenia, opinie o islamie i multikulturowości, a także norweskim "reżimie dobroci". 

Nie chcę opisywać tutaj wszystkich kwestii poruszonych w publikacji, dość wspomnieć, że wyłania się z nich naprawdę ciekawa historia, historia również współczesna i ta, która dopiero się wydarzy. 

polonorki
fot. Adam Łukasik

Dlaczego napisałam, że autorka przeczy chwilami tytułowi książki? Ponieważ, wymieniając niejednokrotnie wady Polaków, pamięta również o ich zaletach i pisze o nich także w w kontekście ich życia z Norwegami, w czasie którego nieraz byli niezbędni dla obcego kraju (najbardziej znanym przykładem jest pomoc w Bitwie o Narwik). Co więcej, czytając tę książkę, można mieć chwilami wrażenie, że tytuł ten mógłby się z powodzeniem odnosić do Norwegów... 

Jednak żadna narodowość nie zostaje tutaj zdeklasowana - są opinie (również samej autorki), komentarze i fakty. A jednak to, co trzeba, zostaje oddane każdemu. To nie spodoba się wszystkim, bo żeby było do czego się odnieść (wyrazić zgodę lub sprzeciw), musi istnieć jednoznaczna konkulzja. Jednak mi odpowiada takie podejście, nazwałabym je po prostu otwartością, nie tyle na narodowość, co drugiego człowieka, który - najprościej ujmując - może być zły lub dobry, niezależnie od pochodzenia. Ale do takiej postawy również można się odnieść. 

Autorka zostawia więc czytelnika dziwnie spokojnego... że tak przecież jest - że Norwegowie zgrzeszyli masą błędów, a Polacy... również. Ale żeby poznać nie tylko błędy, ale też różne sukcesy i niepodlegające ocenie losy, trzeba po prostu poświęcić 2-3 wieczory na tę książkę. Warto - by dowiedzieć się nie tylko czegoś o Norwegii, w której się żyje, ale też o sobie jako o części polskiej społeczności. 


Zdjęcie frontowe: MojaNorwegia





Reklama
Gość
Wyślij
Reklama
Facebook Messenger YouTube Instagram TikTok