Zadaje to pytanie od lat i nikt nie potrafi udzielic mi na nie odpowiedzi:
- Dlaczego w krajach, w ktorych klimat sprzyja uprawianiu codziennego kolarstwa np. Hiszpanii, Wloszech, Grecji, nikt nie jezdzi na rowerach. Za to w krajach o najparszywszym klimacie w Europie Norwegii, Danii i Holandii uprawia sie ten sport masowo. Szczegolnie lubie rowering w stylu ekstremalnym - nieoswietlony kolarz ubrany na czarno i jadacy bladym switem jezdnia, inna wersja ekstremalna to przemienne korzystanie ze sciezki rowerowej i jezdni i przeskakiwanie na pelnej predkosci po pasach dla pieszych na druga strone jezdni. Jazda w gololedz i tlumacznie sie, ze przeciez ma sie opony z kolcami w rowerze.
Dojazd do pracy na rowerze wyglada tak. Gosc w pelnym rynsztunku podjezdza do pracy o 8-ej. Wchodzi w tych mokrych i zabloconych ciuchach do biura i wedlug niego on jest juz w pracy. Odpala komputer, robi sobie kawusie, czyta w internecie prase i zaczyna po malu lapac oddech. Po polgodzinie idzie wziac prysznic i sie przebrac. Wraca o 9-tej i jest gotow do ewentualnej pracy. O 15-tej zaczyna przygotowania do powrotu do domu. Zbiera wysuszone ciuchy, przebiera sie i o 16-tej wyjezdza do domu z poczuciem dobrze przepracowanego dnia. W sumie ten gosc pracowal gora 5 godzin, bo jeszcze co najmniej pol godziny mu zeszlo na lunch. Poza tym taki kolarz w norweskim klimaci jest non-stop przeziebiony. Smarcze, kaszle i zaraza innych.
Poprawnosc polityczna nie pozwala na jakakolwiek krytyke tych idiotow na 2 kolkach. Bo to podobno zdrowo. Jak sie komus taki idiota wwali pod kola, to niewazne, czyja wina to i tak kierowca ma przechlapane i traci z automatu prawo jazdy. A ci goscie nie przestrzegaja jakichkolwiek przepisow ruchu drogowego.