Strona korzysta z plików cookies

w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Prywatności. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce.

Przejdź do serwisu

Pozostało jeszcze:

10
DNI

do zakończenia rozliczeń podatkowych w Norwegii

Rozlicz podatek

Aktualności

„Udawaj, że jesteś jednym z lokatorów” – nielegalny pobyt w norweskim akademiku? Nie polecam!

Martyna Flemming

04 marca 2016 08:00

Udostępnij
na Facebooku
2
„Udawaj, że jesteś jednym z lokatorów” – nielegalny pobyt w norweskim akademiku? Nie polecam!

Miasteczko studenckie Moholt w Trondheim wikimedia.org - NAPkjersti - Kjersti Lie - Creative Commons Attribution-Share Alike 3.0 Unported, 2.5 Generic, 2.0 Generic and 1.0 Generic

Nielegalne mieszkanie w akademiku? Nie polecam nikomu! Chyba że ktoś lubi adrenalinę i widok wąsatego fachowca o ósmej rano w swoim pokoju.

Pierw kwatery sportowców, potem akademiki

W 1994 roku w Lillehammer odbyła się  zimowa Olimpiada. Z tej okazji Norwegowie zbudowali domy dla sportowców. Właściwie to jeden dom i cztery mieszkania. W jednym mieszkaniu było 5 pokoi (około 4 na 5 metrów) – każdy przypadał na jednego sportowca.  Znajdowały się tam także wielki salon i kuchnia. Do tego dwie łazienki z wyposażeniem (m.in. pralka plus automatyczna suszarka do ubrań). Mieszkanie miało duży, przestronny korytarz, na końcu którego znajdowały się małe „kantorki” – można było tam schować walizki, zbędne sprzęty – jednym słowem wszystko, czego nie chciało się trzymać w pokoju.

Skończyła się Olimpiada, a sportowcy wyjechali. Cóż zrobić z domami dla sportowców? Norwegowie znaleźli na to sposób – porozkładali je na części i rozesłali w różne strony Norwegii. Od tego dnia miały służyć jako akademiki. 

W jednym z takich domów zamieszkałam po przyjeździe do Norwegii. Skąd wiem, że to dom po sportowcach? Na budynku przytwierdzono tablicę informującą o jego wcześniejszej historii. 

Choć stwierdzenie, że w nim zamieszkałam, jest trochę na wyrost. Przebywałam w nim długi czas, bo formalnie w żadnych papierach nie odnotowano informacji o moim pobycie.

Nielegalnie w akademiku

Gdy mój były chłopak, Michał, otrzymał stypendium, przydzielono mu akademik. Otrzymał klucz do jednego z pokoi po sportowcach, o których wspominałam wyżej. A skoro przyjechałam razem z nim i miałam w Norwegii zostać – pokój zajęliśmy we dwoje.W biurze na uczelni musiał podpisać papiery i dopełnić formalności.

Poinformowano go m.in o dwóch istotnych rzeczach:

Po pierwsze godząc się na zamieszkanie w akademiku, wyraża zgodę na to, by uczelnia przeprowadziła ewentualną kontrolę pokoju (gdyby chcieli sprawdzić, czy nie dewastuje mebli, nie niszczy mieszkania, itd.) Po drugie kategorycznie nie mógł zamieszkać w pokoju z ludźmi, których nie było w uczelnianych dokumentach. Oznaczało to więc , że będzie trzeba wypić flaszkę z gospodarzem domu.

Postawcie flaszkę, to na was nie doniosę

Gospodarz domu to student – Norweg, który ze względu na nienaganne zachowanie, społeczną aktywność i dobre wyniki w nauce opiekuje się „na miejscu” budynkiem. W zamian za kontrolę 4 mieszkań, nie płaci za wynajem swojego. Nasz gospodarz okazał się upierdliwy. Trzeba było wypić z nim nie jedną, ale 3 flaszki i to na raty. 

W końcu postanowił na nas nie „kablować”. Jego mieliśmy z głowy. Została jeszcze ekipa z mieszkania: Artiom – Rosjanin, od małego mieszkający w Norwegii – miał dziewczynę w Rosji, która do niego często przylatywała. Jeśli on nie doniesie na mnie, mój chłopak nie doniesie na niego. Sasha – Rosjanin z wymiany studenckiej – póki sprzedawaliśmy mu pilkery i nie musiał chodzić kilka kilometrów do sklepu wędkarskiego (bo był daleko), siedział cicho.

Kamila z Włoch – kilka polskich dań w moim wykonaniu zamknęło jej usta. Maren – Norweżka, z dalekiej północy (Alta), miała ciągle zły nastrój, nie wychodziła z pokoju i chyba nawet nie wiedziała, że z nimi mieszkam. Może myślała, że przychodzę z budynku obok, zresztą nieistotne.

Jesteś jednym z lokatorów

– Codziennie rano, zanim na uczelni zaczną pracę, ja jestem już poza domem. Kiedy kończą pracę, ja nadal w niej jestem. Ludzie z domu wiedzą, że tu „waletujesz”, ale jakby przyszli pracownicy uczelni, jesteś jednym z lokatorów – powiedział Michał po przyjeździe do Bodo.  

Ogromny stres. Gdyby nas nakryli, to z dnia na dzień stracilibyśmy dach nad głową. Nie mieliśmy znajomych, którzy mogliby nas przygarnąć. Żeby się pocieszyć, przyjęliśmy realną, optymistyczną wersję zdarzeń:  

Norwegowie mają wszystko gdzieś, więc nikomu nie będzie chciało się sprawdzać, czy Michał dzieli z kimś pokój, czy nie. Płaci czynsz? Płaci. Więc chyba nie ma problemu. Kiedy nie pracowałam z chłopakiem na uczelni, codziennie rano wstawaliśmy o tej samej porze.

Gdy wychodził z mieszkania, siedziałam w części wspólnej mieszkania (kuchnia, salon) i kiedy pojawiał się w nim ktoś z administracji, mówiłam tylko „hello” i udawałam, że nie zjadają mnie nerwy. Oni po sprawdzeniu alarmów przeciwpożarowych, żarówek, prądu, prysznica, pralek, wody, rur (wierzcie mi, potrafili dużo w tym domu sprawdzać) wychodzili i na kilka dni był spokój. Czasami, chciałam posiedzieć w pokoju (tej jedynej prywatnej części mieszkania, do której myślałam, że nigdy nikt bezczelnie mi nie zajrzy). Zawsze byłam cicho i udawałam, że nikogo tam nie ma. Aż do pewnego pamiętnego dnia.

Michał czy Miszel?

Zaczęło się lato. Czytaj: pora roku, która za kołem podbiegunowym wygląda tak, że, zamiast w kurtce zimowej chodzisz w polarze, a czasami nawet bluzkę z długim rękawem możesz założyć, jak słońce przygrzeje.  

Wszyscy lokatorzy wyjechali z mieszkania poza Michałem. I mną – jego dodatkiem. 

Od kilku dni codziennie pod dom podjeżdżał pick- up. Z auta wyskakiwała radosna ekipa, która przy dźwiękach radia odmalowywała dach budynku. Gdy zniknęła, na jej miejsce pojawiła się następna. A kolejnego dnia byli już panowie od alarmów. Spróbuj się uczyć, robić cokolwiek pożytecznego, jak co 10-15 minut włączają alarm. Mieli prawo. W całym budynku, w 4 mieszkaniach zostało może z 5 osób. Wszystkie prace remontowe trzeba było wykonać w wakacje, więc chłopaki działali. 

Pamiętnego dnia nie chciało mi się wstawać tak wcześnie, jak wstawał Michał. Od kilku dni żadnych robotników nie było. Chyba naprawili już wszystko, co było do naprawienia – czym tu się stresować?

Leżę zatem pod kołdrą,  w kusej piżamie. Chwilę po ósmej nie było żadnych odgłosów aut za oknem.  8.30 – jadą! Bez paniki, postanowiłam udawać, że nie ma mnie w pokoju. Leżę, przeglądam Internet, i nasłuchuję. Chodzą po klatce schodowej. Skrzypią drewniane schody.Skrzypi drewniana podłoga chwilę po tym, jak ktoś kluczem otworzył drewniane drzwi mojego mieszkania. „A niech chodzą, pochodzą i pójdą. W pokoju jestem bezpieczna” – myślę.

Słyszę rozmowę dwóch facetów. Pogadali i głosy ucichły. W tym momencie ktoś otworzył drzwi do mojego pokoju, a zaznaczam –  jestem w kusej piżamie, leżę pod kołdrą, pod którą nie powinno mnie w pokoju, gdzie nie powinnam przebywać i … cholera.  

Michał kazał udawać, że to ja tu mieszkam. Jego nikt tutaj nie widuje, bo zawsze jest w pracy. Zanim ktoś popchnął drzwi i zobaczył na końcu pokoju moją zdziwioną minę, zdążyłam powiedzieć po angielsku: „Hello! Jestem tutaj”.

Wąsy pana w drzwiach poruszyły się na mój widok. Powiedział: „ups” i odwrócił głowę. Patrzył to na mnie, to za siebie, na drzwi naprzeciwko i znów na mnie. 
– Przepraszam bardzo, ale z moich papierów wyczytałem, że ten pokój – wskazał na pokój naprzeciwko – jest zajęty. Nie ten!
– Jednak ten!
– Aha. No dobra! Przyszliśmy zamontować dodatkową lampę w pokojach – pokazał na sufit – bo w ciągu roku szkolnego były skargi, że w pokojach jest za ciemno. Będzie Pani w pokoju? Jedziemy po narzędzia na uczelnię i zaraz wracamy?
– Tak będę – dziwnie rozmawiało mi się o kiepskim oświetleniu z obcym mężczyzną. Zwłaszcza że leżałam półnaga w łóżku.
– Ok, to zaraz wracam!I zamknął drzwi.
Wyskoczyłam z łóżka jak poparzona. „Jeśli wrócą za moment ze sprzętem, a nadal będę w pokoju, to na sto procent zapytają mnie o szczegóły pobytu w Norwegii. Trzeba się ewakuować”. Zdążyłam tylko tak pomyśleć, gdy usłyszałam lekkie stuknięcie palcem o drzwi i znów zobaczyłam te same wąsy, co wcześniej. Tym razem mężczyzna miał w dłoni kartkę.

Popatrzył na mnie, na kartkę i zapytał zdziwiony – Michal?

O matko!!! Nie dość, że zostałam zdemaskowana, to jeszcze stoję na środku pokoju w samym staniku i z jedną nogą w dżinsach. Sekunda, dwie. Co tu powiedzieć? Przecież nie powiem, że mam na imię Michał!

Odpowiedź wpadła do głowy niespodziewanie.

– Nie Michał! Miszel. Jestem Miszel. Ale moje imię pisze się przez „ch”. Taka fanaberia rodziców – czułam, że zaczynam strasznie się pocić.

Znów poruszył tym, zdecydowanie za dużym, wąsem. Nie wiem, czy uwierzył. Ale spojrzał jeszcze raz na kartkę, wzruszył ramionami i wyszedł.

Zanim wrócili, ja uciekłam z budynku. Zabrałam zestaw na ryby, książkę, jakieś drobne. Nie wróciłam do pokoju, póki nie skończył się dzień pracy na uczelni. Nie wiedziałam, czy doszukiwali się, kto faktycznie tutaj mieszka? Ostatecznie wróciłam do mieszkania, weszłam do pokoju. Nad moją głową widniała dodatkowa lampa. Teraz były dwie. Ciekawe, czy fachowiec, gdy wrócił, zastanawiał się, czemu kuso ubrana Miszel tak nagle zniknęła z mieszkania?
Autorką tekstu jest Martyna Flemming. Ma 38 lat, mieszka na stałe w Holandii i od 2 lat prowadzi bloga o życiu na emigracji: www.producentkapasji.blog.pl. Teraz planuje wydać książkę opartą na swoich doświadczeniach. Właśnie trwa zbiórka pieniędzy na jej wydanie. Chcesz wesprzeć projekt? Dla ofiarodawców czekają nagrody, szczegóły tutaj
Reklama
Gość
Wyślij
Komentarze:
Od najnowszych
Od najstarszych
Od najnowszych


boj fra oszlo

08-03-2016 21:46

historia wyssana z palca.co za belkot...

X Y

08-03-2016 21:11

Cizesss, jaka mamalyga....2 strony o ,,dupie marynie,,

Reklama
Facebook Messenger YouTube Instagram TikTok